niedziela

#41

Mimo że dzieciakiem już nie jestem, do dziś pamiętam smak dzieciństwa. Smakowało dość charakterystycznie, jak lizak zanurzony w oranżadzie w proszku, Kinder niespodzianka, guma do żucia(swojego czasu dokładano do nich pierścionki, miałem coś z Rusków, bo byłem cały w srebrze) i oranżada ze szklanej butelce z lodówki, wymieszane z chipsami za 50 groszy, które się macało by trafić na pokemona. Stroje również różniły się od dzisiejszych, mało było dostępnych ubrań w pięknych latach 90., a nawet i lumpów nie było. Każde ciuszek miał inny kolor, był z innej parafii. Prawdziwą udręką była zima, kiedy mama wciągała na mnie kalesony i zakuwała w jednoczęściowy kombinezon, a gdy szło się do przedszkola przebierało się buciki na bambosze, nie to co obecnie, gdy w pracy, czy w szkolę muszę mieć założone buty, a nosze je dłużej, niż nie noszę. Problemy również były inne, świat był, albo czarny, albo biały, a po tej czarnej stronie stały zazwyczaj potwory z Power Rangers. Dziś przytłacza mnie szarość.

Do trzeciego roku życia, żyłem jak królewicz. Pierwsze dziecko, pierwszy wnuk z obu stron, pierwszy prawnuk. Byłem jednak aspołeczny potworem, dzieci uważały mnie za dziwnego, a wtedy odwdzięczałem się wbijając kły w plecy, wówczas zaczynali się bać. Mama myjąc naczynia musiała wkładać mnie do zlewu, bo gdy jej nie widziałem płakałem jak głupi. Moją rozrywką była ucieczka. Wyciągałem garnki z szafy, by się w niej schować, wychodziłem z domu i ukrywałem się u sąsiadów, objadając ich przy tym. Ktoś niezbyt mądry podpowiedział wówczas moim rodzicom, że zmienię się na lepsze, gdy zmajstrują mi rodzeństwo.
Później przez wiele lat dostawałem ataków melancholii, serca palpitacji, po tym gdy na świecie pojawił się mój brat. Byliśmy identyczni, ale nigdy się nie dogadywaliśmy. Gdy mnie kiedyś rozzłościł, goniłem go z igłą od strzykawki, wybiłem mu zęby wiekiem od wiadra, wyrzucałem jego zabawki. Z jednego problemu dla moich rodziców, wyrosły im dwa.
Wkrótce w moim domu pojawiła się Je i jest w naszym życiu już ponad 13 lat. Prawie codziennie bawiliśmy się razem, oczywiście z darów natury. Zbieraliśmy kamienie, które były naszymi drogocennościami, a kukurydza służyła nam za swego rodzaju lalki. Nasze postacie przechodziły różne przygody. Wyciągnąłem kiedyś jednej środek i bawiliśmy się, że jest teraz pozbawiona kręgosłupa i sparaliżowana. Już wtedy byliśmy melodramatyczni.
Jednym z plusów z dzieciństwa, było to, że mama nie pracowała. Byliśmy jej całym światem, a ona naszym niezastąpionym towarzystwem. Dużo nam czytała i do czytania namawiała i nas. Jedynie ja załapałem bakcyla i czytałem W pustyni i w paszczy, W pustyni się puszczam, czy inne takie. Odwiedzała nas czasem moja prababka, bardzo kochana osoba, dawniej o bujnym charakterze, który po niej odziedziczyłem. Pamiętam, że kiedyś kupiła mi białą czekoladę, której nie znosiłem. Ja okazałem dobre serce i zapewniłem babcie, że ją uwielbiam i bardzo mi smakuję. Od tego czasu kupowała mi jedynie białą, krzywiłem się tak długo, aż jej nie polubiłem. Może mało widoczny, ale sfotografowany jest mój pierwszy pies krzyżówka jamnika długowłosego. Nazwałem go Bambi, tak właściwie wszystko tak kiedyś nazywałem. Bambinek był przy mnie prawie całe moje życie i padł półślepy, prawie głuchy, ale do końca wierny i wesoły, w wrześniu zeszłego roku, w tym samym dniu co pies królowej Elżbiety. Przypadek? Nie sądzę.
Początki podstawówki były również całkiem fajne. Miałem świadectwo z paskiem, choć wtedy miał je każdy. Uwielbiałem szkołę, uczyłem się pilnie i aby wszyscy mnie lubili rysowałem im konie, pieski i kotki. Zawsze gubiłem się w ogromnym budynku swojej szkoły, który dziś jest dla mnie prawie domkiem letniskowym.

Jak prawie każde dziecko, byłem komunistą i to w bieli, nie w czerwieni. U pierwszej spowiedzi, byłem u niedomagającego księdza, który za nim zacząłem mówić swoje grzechy, dał mi rozgrzeszenie. Przeraziłem się nie na żarty, prawie cofnąłem się od wzięcia hostii, bojąc się boskich piorunów, czy kary w piekle. Mam nadzieję, że moja pierwsza spowiedź jest ważna i komunia na niej oparta również, ale dla świętego spokoju kiedyś się z tego wyspowiadam, kiedyś.
Drugie z tych zdjęć sprawia, że jestem trochę smutny. Za wyłącznością jednej babci, wszyscy z mojej lewej strony i tyłu już nie żyją.  Czasem myślę, ile te nasze życie jest ważne, przejmujemy się tak wieloma rzeczami, walczymy, by skończyć jak wszyscy.
Tak właśnie wśród śmiechu i płaczu, narodzin i śmierci, kotków i piesków minęło moje dzieciństwo i całe moje życie będzie tak mijać, z tym wyjątkiem, że wspomniana szarość, zakrada się ze wszystkich stron. Na pocieszenie poszukam oranżadki w butelce i pomyślę, że zerwane liście to pieniądze, za które mogę kupić szlachetne kamienie od Je.

sobota

#40

Są wszędzie, prawdziwego gimbusa pozna się od razu. Gimbusy jak każdy gatunek dzielą się na dwie płcie: dziewczyny i chłopców, choć oba są bardzo do siebie podobne. Dziewczyny są wyznacznikami dobrego smaku znają przecież wszystkie najlepsze domy mody: H&M, Reserved, Diverse i oczywiście Converse i Vans. Gdy idziesz za nimi po schodach spostrzeżesz trzy rzeczy: All Star, leginsy zamiast spodni i ombre. Gimbusy-chłopcy nie różnią się od nich wiele, nawet ich spodnie przypominają leginsy, mają grzywki jak kucyki pony i wypielęgnowani są do granic możliwości, przewiduję u nich zawał, gdy po latach spostrzegą, że na ich klatkach piersiowych rosną włosy, a te na głowie zaczynają wypadać. Życie gimbusa to wielka okupacja, mają przecież swoich wrogów. Są centrum tego świata, to co, że kontynent afrykański kona z głodu(Gdzie leży Afryka?), przecież to cały świat jest przeciwko nich, a w tym momencie na pewno już ktoś ich obgaduje. Ich facebookowe buzie są zagadkowe, zretuszowane do granic możliwości, nie mają żadnych rys twarzy, albo przedstawiają buźki, buziaczki, buziunie. Zdjęcia dodawane są zawsze w parach, najpierw dodaje je jedna koleżanka, później druga, ta która robiła zdjęcia(jeżeli masz aparat na zębach, koniecznie go pokaż, najlepiej, aby miał jaskrawe kolory). Post na facebooku musi być zawsze odkrywczy, to właśnie od nich dowiemy się czy pada śnieg i jaki mamy dzień tygodnia, a jeżeli nie jest odkrywczy, musi być głęboki, mistrzem jest Paolo Koala. Ich konta na facebooku są dość specyficzne, podejrzewam, że nie mają wiadomości prywatnych, wszystko wywlekane jest na zewnątrz, stąd dowiemy się, gdzie, o której, z kim, za ile. Czasem czytają, ale Boże uchowaj, nie są to lektury, bo uwielbiają gówna z zachodu. Szkoła jest denna, jedynym plusem jest w niej to, że można w niej pokazać rażące, kolorowe Air Maxy, ponieważ nasze gwiazdy chcą wznieść się ku niebu, jak ich wiekuiste kreski nad oczami. Takich celebrytów jest na pęczki, a swoją łatką zasłaniają ludzi naprawdę wartościowych. Czym jest gimbus?Modą, czy chorobą cywilizacyjną, albo swoistym rodzajem buntu?

wtorek

#39

Dzisiejsza mój wpis, nie będzie o niczym konkretnych, tylko swobodnymi faktami z prostej prozy życia człowieka, który wkrótce oszaleje z nudy. 1. Kiełbasa potrafi stanąć w gardle i to wcale nie w sposób gastronomiczny. Moja Je związała się z chłopakiem o takowym nazwisku. Wykorzystałem ten fakt, oraz ten, że jej poprzedni partner nazywał się Przepiórka i zażartowałem, że Je przerzuciła się z dziczyzny na wędlinę. Niepozorny żarcik tak dotkliwie dotknął go, że znienawidził mnie, przez co nasza przyjaźń z Je przechodziła kryzys. Na szczęścia to ja wam trochę więcej oleju w głowie i udaje mi się ratować moją przyjaźń, przyprawioną teraz drobnymi przeze mnie drobnymi docinkami. 2. Przyjaciele potrafią zaskakiwać, nawet biseksualizmem. Całe życie jestem na przemian: obolały, oburzony, obrażony, zdegustowany, a teraz do tego wachlarzu uczuć dołączyło uczucie zdziwienia. Jest całkiem cudownie, lubię się dziwić. 3. Od niepamiętnych czasów, próg mojego domu przekroczyły małe dzieci. Moja rodzina dawno już przestała się rozmnażać, a ja sam dzieci nie lubię. Jednak te dwa maluchy, okazały się urocze, koty przerażone pouciekały, a psy tańcowały wokół maleństw. Mój stosunek do dzieci zmienił się odrobinę, może nie diametralnie, ale w przyszłości pozwolę się odwiedzać moim znajomym ze swoim przychówkiem. 4. Rozpocząłem pisać opowiadanie. Nie mam do tego ręki, ale sprawia mi to przyjemność. Fabuła rozgrywa się w dwudziestoleciu międzywojennym i przedstawia losy dziewczyny o bardzo złożonym charakterze, wspinającą się po drabinie społecznej, lecz pomagającej innym, rozbijającej rodziny, a przy tym wzorową matką, chłodną i nieprzystępną dla męża, dla ukochanego przymilną i ciepłą, którą gubi dwuznaczna relacja z rodzonym bratem. 5. Mam pięć małych kociąt pod swoim dachem, które są chyba jedyną moją radością w życiu. 6. Odkryłem swoją nową-starą pasję. Jako dziecko miałem zdolności plastyczne, ale moi rodzice tego nie upilnowali. Pozostała mi ochota na malowanie i talent uzdolnionego siedmiolatka, będzie ciekawie. Moje pierwsze dzieło nazwę "Wieczór i murzynka", zamaluję płótno na czarno i zrobię na nim parę oczu, to tak na próbę. 7. Muszę niektórych z przykrością uświadomić, że nie żyjemy w czasach komuny i mało rzeczy jest już własnością wspólną, a na pewno nie należy do nich Dictator of good taste. To jest moja i tylko i wyłącznie moja własność. Traktuję go na zasadzie domu, dbam o niego, pozwalam oglądać, ale nie dopuszczam, by stał się wycieraczka cudzych brudów i by ktoś się w nim panoszył. Wkładam w to bardzo dużo serca i wiem, że ludzie uwielbiają wolność słowa, ale panują tam jakieś zasady, i, o hurra!, to ja je ustalam. 8. Wbrew różnym opiniom, nie zarabiam żadnych pieniędzy z faktu, że prowadzę, wyżej wymienioną, stronę. Nie wiem skąd się pojawiły te domysły, ale je dementuję i zarzekam się, że jestem bardzo biednym chłopcem. 9. Niedługo ma zostać utworzona pewna strona, w której ukazane będę artykuły ludzi młodych o różnej tematyce. Zgodziłem się, dołożyć tam swoje pięć groszy i wkrótce przeczytacie mój artykuł o polskich szafiareczkach. 10. Zakończyłem swój relationshit. Jedyny wniosek jaki z niego wyniosłem, to by następnym razem zlicytować się na lepszych warunkach.