piątek

#52

 

                                                                                                                   - Jessica Kirschner

A teraz tak gwoli ścisłości.




Maria Antonina pędzla Élisabeth Vigée-Lebrun i caryca Maria Fiodorowna(Zofia Dorota Wintemberska) na obrazie autorstwa Alexandra Rosliniego w strojach "iście teatralnych, niczym wyciągniętych z czasów Marii Antoniny"

Maria Antonina i jej szwagierka księżniczka Elżbieta Francuska. Oba obrazy namalowane są przez Aleksandra Kucharskiego podczas rewolucji francuskiej. Już w gimnazjum uczą, że rewolucja nienawidziła arystokracji, więc nikt nie mykał po Paryżu w strojach  "iście teatralnych, niczym wyciągniętych z czasów Marii Antoniny". De facto we Francji podczas rewolucji ścięto samą Marię Antoninę, jej męża Ludwika XVI, szwagierkę Elżbietę, księcia Orleanu, kochankę Ludwika XV du Barry i zamordowano syna królowej i przyjaciółkę księżną de Lamballe.


 
Niemiecki Herrenchiemsee Palace, królowa polska Konstancja Habsburżanka i Ludwik XIII i barokowe wzory. Przyjmuje się, że barok trwał od drugiej połowy XVI wieku do połowy wieku XVIII, Maria Antonina urodziła się w 1755, a rewolucja trwała do roku 1799, więc jest to ok. 250 lat inspiracji dla H&M, o ironio.
 
To jest torreador.
A to wisienka na torcie, ponieważ "bufoniaste" zapewne nie pochodzi od słowa "bufka", a bliżej mu do "bufona".
 



 
A ten cały wykład z historii ma się nijak do kolekcji H&M Conscious, więc nie wiem co zażywają szafarki, ani jakie podręczniki z historii posiadają, ale czas na zmiany.
 
 

 

poniedziałek

#51

Jedna z najpiękniejszych niespodzianek jaką może Ci zostawić przyjaciółka w kopiach roboczych ;).


Pewnie każdy z was zastanawiał się kim jest Nikodem? Czy ma lat 17 czy 24? Czy jest gejem? Czy lubi pić mleko po północy? Nikodem jest człowiekiem, stwierdzenie oczywiste choć nie do końca.
Nikodema poznałam 25 lutego 2012 roku. Wybrał mnie z miliona użytkowników i napisał. Nie wiedziałam, że tak się do niego przywiąże. Nie wiedziałam, że tak bardzo będę chciała jego szczęścia. Nienawidzę go najbardziej na świecie, ale i uwielbiam go jak nikogo innego. Poza jaką przybiera nie jest prawdziwa w 100%, bo moi mili Nikodem przeżywa upadki.
Pamiętam, tak jakby to było dziś, jak bardzo przeżywał upadek swojej pierwszej miłości. Jak nie chciał się iść umyć. Nie wiem co było powodem, ale wiem, że wtedy uświadomiłam sobie, że mi na nim zależy. Zależy mi na palancie, który nie przepuści żadnej okazji żeby mi dogryźć, obrazić. Człowieku, który w pobliżu czegoś nowego zachowuje się jak idiota.
Waldorf jak przystało na prawdziwego romantyka nie myśli logicznie, kieruje się emocjami i wpada na dziwne pomysły. Nie można z nim współpracować, ale gdy ta nieszczęsna chwila następuję jest tak bardzo zabawnie, że nie można się przestać uśmiechać. Nie można z nim rozmawiać przez telefon, bo gdy się zaśmieje, to padam i nie wstaje. Mimo, że tak bardzo wypominam mu jego wady, w pewnym stopniu jest idealny. Nikodem zrobi wszystko dla przyjaciół, nawet zaśpiewa jak będzie trzeba. Jest ciepłą osobą, o niespodziewanym wdzięku. Gdy się go zawiedzie, wybacza od razu, chociaż nie dopuszcza tego do wiadomości i ukrywa w sobie. Za to nie lubi gdy ukrywa się coś przed nim. 2 tygodnie biłam się z myślami, nie spałam, płakałam, bo nie umiałam przyznać łączącej nas relacji racji.
Nigdy nie spotkałam nikogo tak oddanego zwierzętom, kto płacze przy każdej ich najmniejszej krzywdzie. Kto hoduje własne zoo i dobrze mu z tym. Kto uwielbia myszy, koty i psy co tak bardzo udowadnia jak strasznie jest kontrastowy.
Mogłabym się rozpisywać, skompromitować go, wielbić i rozdrażnić, ale prawda jest taka, że Nikodem jest takim człowiekiem jakim każdy z nas po części chciałby być. Jest ciepły, wrażliwy i skromny. Na pierwszy rzut oka wydaje się pseudo inteligentny, co jest nieprawdą. Tak bardzo chciałabym mu podziękować, za to co zrobił i co mam nadzieje, że zrobił. Mimo tego, że mnie wychowuje nie zamieniłabym go na innego przyjaciela. Ten opis nie jest długi, ale rzeczowy, prawdziwy. Taki jak Nikodem dla mnie. Nie wyobrażam sobie życia bez niego. I taki jest właśnie moi państwo Nikodem,dobry, nie ma innego przymiotnika, gdy się pojawia zaczyna stanowić kawałek twojego świata.
I.

kocham <3

czwartek

#50

Do rozmowy o tolerancji w Polsce zaprosiłem anonimowego homoseksualistę, by wspólnie odkryć, że pod płachtą łatki pedała, lesby, cioty kryją się ludzie równi nam, którzy jak my mają swoje pragnienia i popełniają błędy.

-Jeszcze do 1990 roku homoseksualizm uznawany był za chorobę, czy traktowano Cię jako chorego, ze względu na orientację?                                                                                                          -Tak naprawdę o mojej orientacji zacząłem cokolwiek wspominać w 2006 roku, w klasie maturalnej, więc od 1990 roku jakiś czas minął i trochę chyba ludzie przyzwyczaili się, że gej to może nie tyle ktoś chory, ale jakiś dziwak, ekscentryk, ktoś wystawiony poza margines społeczny i nieliczący się w naszym grajdołku. Mam to szczęście, że nigdy w rodzinnym domu nie miałem problemu w związku ze swoją orientacją, bo mieliśmy już wcześniej w rodzinie osoby LGBT, a mama - jak to mama - zna mnie lepiej niż ja siebie samego i przeczuwała niemal od zawsze, że będę nie taki, jakby obcy ludzie sobie tego życzyli. Jednak niektórzy mają problem, by bliscy ich zaakceptowali, czym to jest spowodowane. To chyba nic odkrywczego, ale wydaje mi się, że taki problem powoduje przede wszystkim religia, czasem troska, a czasem taka dziwna chęć, by własne dziecko było taką lepszą wersją rodzica. O przypadkach osób LGBT odrzuconych przez rodziców z powodów religijnych tylko słyszałem. Znam osobiście lesbijkę, której matka homoseksualizm córki przeżywała bardzo długo wyłącznie z troski o nią - "nie chcę, żeby ktoś cię skrzywdził", "ludzie tego nie tolerują", "co powiedzą inni?" Znam też takich, którzy nigdy nie ujawnili się przed rodziną i po prostu zerwali z nimi kontakt. Chciałbym zrzucać winę na patriarchat, ale istnieje wiele kultur typowo patriarchalnych (Japonia, Azja Południowa, czy Starożytna Grecja), które z homoseksualizmem nie miały większych problemów (z zastrzeżeniem, że w Japonii homoseksualizm jest traktowany raczej jak ekstrawagancja, ale wciąż akceptowany).
-Ostatnimi czasy stają się modne miejsca gay-friendly, mekki osób homoseksualnych, gdzie zdarza się, że przez swoją orientację dostają różnego rodzaju upusty. Czy nie jest to oznaka, że homoseksualiści, chcą się różnić od innych? Takie miejsca wydają się trochę niesprawiedliwe i przecież w złym smaku byłoby, gdyby powstały miejsca straight-friendly, albo autobusy dla homoseksualistów, miejsca w ławkach szkolnych.
-Tak naprawdę nikt niczyjej orientacji nie sprawdzi. Słyszałem o jakimś sklepie w Łodzi, który miałby rozdawać karty zniżkowe dla osób LGBT. W rezultacie karty dostawały nie tylko osoby LGBT, ale również popierający tę grupę, bo przecież homofob takiej karty nie wziąłby, wszak to obraza. Same miejsca gay-friendly jako takie są jak najbardziej w porządku - one są dla wszystkich, acz nie tolerują chamstwa, a przez takie miejsca mam również na myśli miejsca pracy, w których śmiało można powiedzieć, że potrzebujesz 2 dni urlopu, bo rozchorował się twój partner, bez wyrazu obrzydzenia na twarzy rozmówcy. To jest niesamowita ulga, kiedy nie musisz udawać kogoś, kim chcą inni, żebyś był, gdzieś, gdzie musisz pojawiać się codziennie po 8 godzin. Co do tego, czy homoseksualiści chcą się różnić - nie tyle chcą, co i tak już się różnią - "każdy różny, wszyscy równi". Tylko dobrze byłoby, gdyby osoby nieheteronormatywne nie budowały same sobie gett. Solidaryzm, a nie segregacja przede wszystkim.
-Przypomniała mi się właśnie historia pewnej dziewczyny. Miała niewiele lat, gdy rozkochał ją dojrzały mężczyzna. Miesiąc po ślubie przyłapała go z kolegą z pracy, a potrzebował jej tylko by mieć przykrywkę i miał mu kto prowadzić dom. Jest to doskonały przypadek, gdzie to młoda dziewczyna została skrzywdzona przez homoseksualistę, a takich sytuacji jest dość sporo. Chyba nie można tego usprawiedliwić jedynie lękiem przed ukazaniem swojej orientacji, gdzieś są przecież granice. Homoseksualiści mają więc chyba na swoim koncie parę grzechów wyrządzonych społeczeństwu, co o tym myślisz?
-To jest sprawa dosyć trudna, bo z jednej strony jest mężczyzna, który bierze ślub z kobietą - i jestem przekonany, że pod wpływem presji społecznej, z lęku przed rodziną, bo nie chce mi się wierzyć, że tylko z powodu utrzymywania domu; a wiem, że mężczyźni też sobie w tym nieźle radzą - a z drugiej skrzywdzoną, oszukaną dziewczynę, która zakochała się w przykrywce, w odgrywanej postaci, która nigdy nie istniała. Ani jedno (dyskryminacja osób homoseksualnych), ani drugie (oszustwa osób homoseksualnych) nie może być usprawiedliwione - jedna zbrodnia nie może usprawiedliwiać drugiej. To jest doskonały przykład, który pokazuje, że nastroje homofobiczne i nierówność małżeńska mogą uderzyć również osoby heteroseksualne, które ze środowiskiem LGBT pozornie nie mają nic wspólnego. To się po prostu - brzydko mówiąc - nie opłaca nikomu; więcej szkody niż pożytku.
-Ale presja nie jest chyba obecnie, aż tak wielka by nie znaleźć sobie wystarczająco dużo odwagi, by z tchórzostwa nie krzywdzić niewinnych osób.
-To chyba zależy gdzie. W dużym mieście chyba nie jest tak strasznie - ludzie bardziej otwarci, łatwiej o nowe znajomości, kiedy dotychczasowi postanowią zerwać kontakt. W małych miastach, miasteczkach i mieścinach, w których każdy zna każdego i wszyscy wiedzą, kogo tym razem nie było na mszy w niedzielę, jest - wierzę - drastycznie trudne. To jest samobójstwo społeczne i skazanie siebie na ostracyzm i szykany. Mnie samemu, mimo że jestem z dużego miasta, było bardzo (bardzo, bardzo, bardzo) trudno przyznać się przed kimkolwiek i nie wiem, czy byłoby mi jakkolwiek łatwiej przyznać się dzisiaj. Są tacy, którym takie wyznania przychodzą z łatwością.
-Słyszałem też, gdy pewien homoseksualista, twierdził, że poślubi kobietę tylko dlatego, żeby mieć dzieci. Ze swoją orientacją się nie kryje, więc zrobiłby to z premedytacją.                                             -Jeśli ta kobieta zgadza się na taki układ, to nie widzę problemu. Jeśli jednak to wszystko wynika z egoizmu tego mężczyzny, to nie rozumiem tego, nie potrafię usprawiedliwić i stanowczo odradzam takich praktyk. Cel nie uświęca środków
-W chęci posiadania przez geja dzieci jest więc egoizm?
-Może egoizm jest trochę nietrafionym słowem, ale jeśli miałby osiągnąć swój cel, nie licząc się z innymi (tj. oszukawszy jakąś kobietę), to nie potrafię tego moralnie usprawiedliwić. Ale powiedziałeś, że ten człowiek nie kryje się ze swoją orientacją, więc taka potencjalna żona wie, w co się angażuje, a skoro wie i wyraża na to zgodę, to nie widzę problemu. A chęć posiadania dzieci to potrzeba tudzież marzenie, do którego prawo ma każdy bez względu na orientację
-Każdy?                                                                                                                                                       -Każdy pod warunkiem, że nie wiąże się z tym czyjaś krzywda (to jest u mnie ten warunek domyślny). Chyba nikt nie pozwoliłby adoptować niemowlęcia parze heteroseksualnej z sześćdziesiątką na karku, ponieważ naturalnie, takiego dziecka mieć by nie mogli. Idąc tym tokiem myślenie to i osoby homoseksualne z przyczyn naturalnych ich mieć by nie mogli.
-Więc para homoseksualna jest w stanie zapewnić dziecku i ojca, i matkę?                                         -Jeśli założymy, że dziecku potrzebne są wychowanie i dobry, rodzicielski kontakt z rodzicami, a nie ich płeć, to czemu nie? Niektórzy mężczyźni i niektóre kobiety nie mają, albo posiadają cechy płci przeciwnej (np. opiekuńczy ojciec i stanowcza matka). Myślę, że akurat te cechy, które czynią rodziców dobrymi, nie są sprzężone z płcią, co doskonale pokazują obserwacje rodzin, w których rodzice/opiekunowie są tej samej płci.
-Może być w tym trochę prawdy, ponieważ istnieją dobrze wychowane dzieci, które są pod opieką np. dwóch kobiet: matkę i babkę. Jednak sądzę, że parze homoseksualnej byłoby trudniej wprowadzić dziecko w świat młodej kobiety, czy młodego mężczyzny. To czy dziecko dobrze czułoby się w parze homoseksualnej nie może oceniać chyba nikt inny, jak ono samo. Ja czuję, że aby być szczęśliwym nie potrzeba dziecka, więc dlaczego homoseksualistą tak trudno się pogodzić z jego brakiem?
-Gdyby pogodzenie się z brakiem dziecka przez niektórych było takie łatwe (i odnoszę się tu również do par hetero), to chyba nie mielibyśmy par, które latami starają się o dziecko lub o jego adopcję; które wydają tysiące na zabiegi in vitro lub inne leczące z bezpłodności, a nawet na surogatki.                                             -Ale jest też masa ludzi którzy się z tym godzą i ich życie nie jest w żaden sposób wybrakowane.
-Osobiście chciałbym kiedyś móc wychowywać dziecko (szczególnie fajnie byłoby mieć córę), ale ja dorastałem z myślą, że jestem gejem, więc posiadania dzieci nigdy nie wiązałem ze swoją przyszłością czy marzeniami - to po prostu stoi stanowczo poza zasięgiem moich możliwości; mam za to inne marzenia - przeprowadzić się kiedyś do ciepłego kraju i móc codziennie rozkoszować się słońcem. Inni ludzie wychowani w klasycznych rodzinach, albo dojrzewają z myślą, że będą mieć kiedyś różowego bobasa, albo wtłacza im się, że posiadanie dzieci to jak najbardziej obowiązek, który człowieka wartościuje ("Tyle lat razem i ani ślubu, ani dzieci?"). Dla niektórych posiadanie dzieci jest naprawdę sprawą priorytetową - szkoda tylko, że często dotyczy to dzieci wyłącznie genetycznie własnych (dzieci "niczyje" mają zawsze mniej szczęścia).
-Czasem czuję, że homoseksualiści, chcą praw do adopcji dzieci, tylko po by zrównać swoje prawa z osobami heteroseksualnymi, nie ma w tym rodzicielskich ambicji.                                                         -Ha! Nie ma i nie musi. Czasem o pewne prawa walczy się dla innych, nie dla siebie, choć ten czynnik równoważący z jakiegoś psychologicznego punktu widzenia również wydaje mi się istotny - to jest jak dawanie prostego sygnału od państwa do społeczeństwa: "Ci ludzie nie są mniej wartościowi; nasze prawo pozwala im na to samo". Nasze państwo na przykład w ogóle udaje, że Kowalski i Nowak żyjące razem od 20 są dla siebie obcymi ludźmi - skoro państwo nie respektuje ich związku, to czemu miałby jakiś zwykły szarak?
-W jakich więc akcjach społecznych uczestniczą osoby homoseksualne?                                             -Ja nie uczestniczę w praktycznie żadnych, ale domyślam się, że osobę homoseksualną spotkasz w każdej możliwej akcji społecznej. Choć jest pewna tendencja - im akcja bardziej opiera się na ideałach lewicowych, tym większa szansa, że będą tam równie homoseksualiści. Lewica ma jednak inną wrażliwość. - To mnie trochę uspokaja, ponieważ gdyby uczestniczyli tylko w akcjach walczących o prawa homoseksualistów, można by oskarżyć ich i dbanie o czubek swojego nosa. A jak oceniasz sytuację w Moskwie? Wiele osób publicznych czuję się oburzonych, czy nie jest oznaka jakiegoś zjednoczenia, kroku naprzód?                                                                                                                   -W Internecie istnieje zjawisko noszące nazwę efektu Streisand - im bardziej ktoś stara się ukryć i cenzurować pewne informacje, tym szybciej i bardziej się one rozprzestrzeniają. Podobne zjawisko w rzeczywistości zafundował Putin - ustawa antypromocyjna jest chyba jedną z najgłośniejszych promocji ostatnio. Więcej się dyskutuje, więc może kroki naprzód będą większe?

Więc może porównując, homoseksualistom żyje się dobrze w Polsce, sam przyznałeś, że jesteś w związku, rodzina cię akceptuje, masz pracę, gdzie możesz nie oburzają się na Twoją orientację, możesz żyć jak chcesz i nie grozi ci ostracyzm i więzienie. Moją jedyną nadzieją, nie jest to, by wszystkie wasze postulaty zostały spełnione, ale by oba bieguny społeczeństwa miały do siebie więcej tolerancji i zrozumienia. Dziękuję bardzo za rozmowę.


niedziela

#49

Przez media oraz ogólnie panujący trend, nikomu nie są obce „Szafiarki”. Dziewczyny blogujące o modzie coraz częściej nie ograniczają swojej działalności, tylko do blogsfery i widuję się je na salonach. Życie szafiarki mogłoby wydawać się niezwykle atrakcyjne – blogerki otrzymują w prezencie tony markowych ubrań, zapraszane są do programów telewizyjnych, wypierają starszych znawców z pierwszych rzędów pokazów mody, a nawet funduje się im wycieczki do Tunezji.
 
Droga na szczyt popularności wielu szafiarek, nie wydaje się jednak tak kolorowa. W tym celu zapytałem moją dobrą znajomą Aleksandrę Marię Najdę, właścicielkę bloga MarieAmtoinette, która określa swój styl, jako bardzodalekiodstreetwear’u,
dlaczego młode dziewczyny chcą zostać szafiarkami i jakie są ich sposoby na sukces.
 
„Kiedyś bloga chciały mieć dziewczyny, które interesowały się modą i chciały jakoś zaistnieć, robić coś w tym kierunku. Obecnie małolaty zakładają blogi, żeby mieć chińskie szmaty za darmo.Dziewczyny kupują tone ciuchów z Zary i nie odcinają metek, po zrobieniu zdjęć te rzeczy oddają. Ostatnio modne jest podszywanie się pod inne blogerki. Jedna pisze ofertę współpracy do sklepu podając link do bloga popularniejszej koleżanki, a  na swój adres , wyłudza ciuchy za free. Kupują sobie fanów na allegro, ostatnio doszła możliwość kupowania unikalnych wejść. Popularne stało się też robienie ustawianych konkursów, żeby przypadkiem nic nie stracić. Szafiarki mają dobrze- ciuchy za free, eventy, za które im się jeszcze płaci, pokazy mody, darmowe żarcie, czasem pokażą ich w tv czy napiszą w gazecie, a nawet na pudelku.”

Gdy zasięgnąłem rady u źródła, stwierdziłem, że blogerki modowe dzielą się na dwa rodzaje: miłośniczki mody, kierujące się pasją i takie, którymi kieruje ambicja, chęć zysku i parcie na szkło. Szafiarki są obecne w polskich mediach, a swój sukces odnoszą dość szybko i ten właśnie  pośpiech często działa na ich niekorzyść. Dziewczyny popełniają często gafę za gafą, przez co termin „Szafiarka” nabiera już nie tyle negatywnego znaczenia, ale niekiedy budzi rozśmieszenie.
Zupełną klapą okazał się występ jednej z popularnych blogerek, w programie Kuby Wojewódzkiego. Jej wizyta w tvnowskim show wzbudziła wiele negatywnych emocji, od rozśmieszania, po niedosyt.W obronę biorą ją jej fani, uważając, że prowadzący nie poświęcił jej należytej uwagi. Mnie nasunęła się skromna refleksja, że musiała ona być niezwykle zdziwiona, że świat nie padł przed nią na kolana w gratisie, w którym żyje.

Nieobycie z kamerą, oblewanie matury, a także wady wymowy nie są jedynym grzechem polskich topowych szafiarek, doliczyć do nich można również hipokryzję. „Poznańska dyktatorka stylu” potwierdziła niedawno powiedzenie, że stanowisko, zależy od siedziska. Skrytykowała ona pewne szare tuniki słowami:
 
„Nie orientuję się, jakie są ceny tych ubrań, ale domyślam się, że nie są przystępne. Bardziej zastanawia mnie, co ma klienta przyciągnąć do zakupu takiej szarej tuniki , skoro coś takiego możemy kupić w sieciówce? Jakość ta sama (100 % bawełna), krój podobny. Wiadomo, że własność intelektualna projektanta również musi zostać opłacona, ale klient o tym nie myśli, jeśli mu się spodoba i jest za drogo, znajdzie tańsze i tyle.”

i nie przeszkodziło jej to jednak w tym samym poście sfotografować się w szarej tunice, sprezentowanej, przez innego projektanta. Podobno własność intelektualna blogerki, została opłacona przez niektórych salwą śmiechu.

Nie trzeba być Sherlockiem Holmesem, by podejrzewać, że wiele topowych blogów, to czysta chałtura. Szafiarki nie ukrywają już, że zarabiają pieniądze na blogach, a nawet z tym się obnoszą. Wymieniona powyżej poznańska blogerka, przyznała się, że woli otrzymać zapłatę od projektantów, a ciuchy do zdjęć wypożyczyć, przy czym nie jestem w stanie zrozumieć, jak może polecać coś swoim fanom, nie mając tego wcale w szafie. W przekonaniu o niesłuszności zainteresowania wokół tych dziewczyn, uświadzczyło mnie oburzenie gwiazdy programu Wojewódzkiego, na pytanie czy uważa się się za fashionitkę, co wolnym tłumaczeniu oznacza osobę interesującą się modą i kreującą w jakimś stopniu trendy.

Popularne szafiarki wzbudziły moje rozczarowanie i pozostało mi jedynie wierzyć, że ich pięć minut niedługo minie, a trendy kreować będą blogerki,  dla których moda jest pasją, a popularność i uznanie zdobędą talentem, a nie sprytem i nieuczciwymi sztuczkami. Temat uznaję za otwarty.

piątek

#48

Media bywają jednym z największych absurdów, a niemalże jednym przypadku nóż w kieszeni mi się otwiera.
Co dziwne nie jest nim Kristen Stewart, która miała ostatnio zdrowo obrazić paparazzi, częstując ich przy tym stwierdzeniem, że nie zasługują by oddychać tym samym powietrzem co ona. Sprawa może wydać się okrutna, ale wyobraźcie sobie jej twarz w tej sytuacji. Nie wiedziałem, że potrafi być aż tak emocjonalna.
Jest również większy absurd, od Harrego Styles'a, który natomiast wypiera się tego, że jest biseksualny. Byłbym w stanie to uwierzyć, że ma jedynie kontakt czysto oralny(żarcik zamierzony) z chłopakami z zespołu czy dj Nickiem, dopóki nie pocałował na wizji jednego z prezenterów. Przepraszam Harry, nie pomagasz sobie.
Istnieje jednak małe, dość brzydkie stworzenie, które bije na głowę całe zło tego show biznesu- Karolina Korwin-Piotrowska, kobieta, która ma tak mało życia, że żyję życiem innych i na tym zarabia. Piotrowska to celebrytka torpeda, była już dosłownie wszędzie. Kiedyś słychać często było ją w radiu, zasiadała w jury Top Model(w imię czego?), prowadzi Magiel Towarzyski. Charakteryzuję się wiedzą głęboką jak ocean wiedzą w każdej dziedzinie.
Skomentowała już niemalże każdego, lecz w całej swej odwadze i inteligencji wybiera gwiazdy niskiego szczebla: Dodę, Górniak, Siwiec, Honey. Wypowiedzi w całym w swym zamierzeniu mają być dobitne i szczere, lecz sumą sumaru brzmi jak podpita kuracjuszka z Ciechocinka w bamboszach i dziwnym tupeciku. Widocznie, gdy nie ma się jakiegolwiek talentu, tudzież nie można nawet pokazać tyłka przed kamerami, by zdobyć popularność, wystarczy być ujadającym psem u bram showbiznesu.

wtorek

#47

Na prośbę zgodziłem się opublikować fragment moich wypocin, czyli krótkie opowiadanie o burzliwym życiu Wiktorii Zyrbiewicz.
(...)
Następnego dnia sprawa tajemniczej nocnej eskapady pana Zyrbiewicza i Janusza Firleja wyszła na jaw. Rankiem pan wyszedł do prac, a pani Zyrbiewiczowa wyjątkowo wcześnie, bo przed południem, opuściła swój pokój, by zjeść śniadanie i dojrzeć panienki. Stachowa, mająca naturę zajmować się życiem innych i lubiąca przynosić złe wieści, dorwała panią, gdy ta była jeszcze w szlafroku i paliła swojego pierwszego papierosa, przy oknie w jadalni.
Służąca wykładać zaczęła swej pracodawczyni, że słyszała o zabawie pana z kawalerem Firlejem w podrzędnych spelunach i zachowaniu Zyrbiewicza z pewną cygańską dziewczyną, które mogło obrazić wielmożną panią Zyrbiewicz.
- Stachowa zmysły postradała- ucięła szybko pani, gasząc pospiesznie papierosa, by ukryć swoje zdenerwowanie- I niech Stachowa uważa co papla, bo jej służbę wymówię.
Pani Zyrbiewiczowa nie usiadła jednak do śniadania, a zamknęła się w swoim pokoju. Oburzenie w niej wzrosła i nie chciała by służąca była tego świadkiem. W całej swej złości, pragnęła sprawę nagłośnić, by ukazać, że i jej z mężem nie jest tak łatwo żyć, lecz do kogo udać się miała? Zyrbiewiczowie gotowi byli cygankę o posag przyprawić i Wawrzyna z samym diabłem związać, by się jej pozbyć. Nawet sama jej matka, by ją skarciła i usprawiedliwiła swojego zięcia. Po godzinie namysłu i dwudziestu papierosa, sprawa wydała się jej zbyt błaha, by przekraczać Rubikon. Czym była dla niej zdrada męża? Przecież nigdy go nie kochała i poślubiła, by żyć wygodnie, a ta brudna dziewczyna była przecież jego niegodną, a zapewne dużo brzydszą od niej samej. Znała doskonale swojego męża i świadoma była, że splamił wystarczająco swoje sumienie, które tyle dla niego znaczyło, by nie wrócić już do tej lubieżnej praktyki.
Zyrbiewicz tego dnia wrócił szybciej, gdy obiad nie był jeszcze gotów. Nie zdziwił go brak żony w salonie, czy w jakimkolwiek innym pokoju, który nie był jej sypialnią, ponieważ jego żonie wstawanie z łóżka zdarzało zajmować trzy dni.
 Ujrzał ją z nieodłącznym papierosem, siedzącą na łóżku i czołem opartym o dłoń, co nie wróżyło dobrego humoru.
- Jesteś jeszcze taka młoda, a palisz zbyt dużo- zaczął nieśmiało, chcąc wybadać nastrój pani, co żywo ją dotknęło i pełna złości poderwała się z łóżka.
- Ty się o mnie martwisz?- wykrzyczała cała pobladła ze złości- A jak z cyganką po nocy się uganiasz, jak pies za suką, to było to ze zmartwienia o mnie?
Zyrbiewicz zdziwił się niemało, że sprawa się wydała. Pobladł jeszcze bardziej od niej, upadł przed nią i przestraszony tym co zrobił, zaczął całować jej roztrzęsione dłonie, mamrocząc słowa przeprosin, ale żona wyrwała się i dając pokaz swojej złości całemu domu, schowała się w pokoju panienki Funi.
Tego dnia Wawrzyn Zyrbiewicz sam był bliski płaczu. Żal wziął ogromny, ale przerażenie złością małżonki jeszcze większe. Wiedział, że jest złośnicą i pamiętał jej wygrażanie, że albo zabije siebie, albo wytruje ich wszystkich. Chodził po domu jak zbity pies, ale małżonkę omijał, by nie rozzłościć jej bardziej. Stachową i niańkę również ogarnęło przerażenie i unikały ją do tego stopnia, że nie zadbały, by coś zjadła.
Późnym wieczorem zadzwonił dzwonek do drzwi, a o tej porze Zyrbiewicz spodziewał się tylko jednej osoby. Zaryzykował i wsunął głowę do salonu, gdzie jego żona leżała na szezlongu i przyglądała się Funi bawiącej się na dywanie.
- To pewnie Kolski dzwoni- oznajmił  z nerwowym uśmiechem, chcąc wybadać czy złość jej choć trochę minęła.
- Mam ci pomóc drzwi otworzyć?!
(...)

niedziela

#46

Dokładnie nie wiem co skłoniło mnie, by obejrzeć "Opowieści niemoralne". Zaintrygować mógłby opis filmu, w którym przedstawiono go jako "otoczony aurą skandalu". Nic szczególnego w nim nie dojrzałem, okazał się trochę pornosem ozdobionym paroma nagrodami. Dla mnie była to strata czasu, lecz jeśli komuś bardzo zależy, niech obejrzy, a ja przybiję mu pionę, gdy uzna tak samo.

Warto jednak przystanąć przy słowie "niemoralne".  Ciocia wikipedia moralność określa jako:

"zbiór zasad (norm), które określają co jest dobre, a co złe."

Przy czym gdzie leży granica co jest moralne, a co nie? Dla jednych niemoralność zaczyna się już przy seksie przedmałżeńskim, czy aborcji, u innych przy zdradzie małżeńskiej i morderstwie zdrowego, dorosłego człowieka, a u innych ustanowiona jest daleko za horyzontem, a gdy zbliża się powoli do niej, jest przesuwana jeszcze dalej.

Nigdy nie negowałem istnienia Boga, a za granice moralności uważałem dekalog. Według mnie trzea być głupcem, by wierzyć, że wszystko toczy się samo, że w naszym życiu nie ma "palca bożego". Wprawdzie powstanie świata można tłumaczyć jakimś ogromnym wybuchem, postarać się obliczyć do tego jakiś wzór fizyczny, ale życie przez fizyczny wybuch pojawić się nie mogło. Wielu z nas uznaję, że Bóg nie istnieje ponieważ na świecie dzieją się złe rzeczy, ale to przecież człowiek ruszył bieg dziejów, pełnego okrucieństw i mordu, a to co winą człowieka nie jest, można uważać za test dla naszego człowieczeństwa. Zbyt łatwo żyłoby się bez jakiś kłód, które są zmuszają nas, by uzewnętrznić to co w człowieku jest dobre, czyli siłę, wolę, przyjaźń i współczucie. Wszystko na naszym świecie jest perfekcyjnie ułożone i gdy się to zrozumie, można bez obaw żyć, a czy w życiu dziesięć przykazań nie jest doskonalszą wskazówką?

Jak zawsze powtarzam, kościół porównuję do owocu brzoskwini. Gdy zamknie się oczy(potraktujmy to jako przenośnie, gdybym je zamknął nie mógłbym dalej pisać, a wy czytać), widzi się miąższ, zapewne słodki, pomarańczowy, który niemiłosiernie kapie po dłoniach. Z kościołem jest podobnie, widzimy piękny kościół, kolędy, święconkę, ale także mniej przyjemne rzeczy, jak pedofilia u księży, sprzedajność, zadufanie klechów(co nie jest regułą). Jednak czy w brzoskwini i kościele, najważniejszy jest ten popularny i oklepany miąższ, który zapewne, w rozcieńczeniu jeden do stu jest obecnie wlewany do butelek Tymbarka? Zapomina się często o odrzucanej, szarobrązowej pestce, niepozornej, która daje nowe życie i w całej swej zwykłości, jest idealna, podobnie jak Bóg.

 Nikt nie zaprzeczy, że jeżeli ktoś będzie szanował ojca swego i matkę swoją, nie będzie zabijał, wystawiał innych ludzi na zmartwienie, cierpienie, będzie osobą moralną. Trochę jest nam trudniej przy interpretacji słynnego "Nie cudzołóż". Nie rozumiem postaw kościoła, który wyrzeka się wielu, którzy wziąć ślubu nie mogą, a przecież Bóg kazał się miłować, a same postacie w biblii w dość prymitywny sposób się rozchodzą. W tej kwestii jest jeszcze wiele do zrobienia, by "człowiek moralny" w swej charakterystyce był osobą nie krzywdzących innych, a nie tracił tego miana przez ludzkie zakazy, mimo że nie ukrzywdza swoim życiem nikogo. Traktuję się trochę surowo, staram się żyć według swoich zasad moralnych, a granicę przesuwam tylko wtedy, gdy oskarża się mnie rzeczy, których nie zaznałem. Na co wówczas rezygnować z tej przyjemności.

#45



Audrey Hepburn i Marilyn Monroe są ostatnio wszędzie, począwszy od autobiografii w księgarniach, po kocyki z targowisk, dlatego mam trochę żalu, że wspominając gwiazdy starego Hollywoodu zapomina się o Gardner, Kelly,  Hayworth i, co jest niewybaczalne, o Elizabeth Taylor. Prywatnie jestem fanem talentu Liz, Olbrzyma i Kleopatra mógłbym oglądać dzień i noc, dlatego ucieszyłem się, że w oparciu o jej związek z Richardem Burtonem powstawał film "Liz & Dick". O ile wybór Granta Bowlera mającego zagrać Dicka, nie wzbudził kontrowersji, to wybór Lindsay Lohan do roli Liz wywołał falę krytyki. Sam sceptycznie do tego podszedłem, chociaż w duszy cieszyłem, że roli nie otrzymała Helena Bonhan Carter, ponieważ przy całym uznaniu dla jej wybitnego talentu, mam jej dość na dobre parę lat i wydaje mi się nie fair, że obsadzana jest prawie w każdym filmie swojego męża i wkrótce będzie wszędzie, nawet gdy otworzę lodówkę. Dając szansę Lindsay Lohan, nie rozczarowałem się. Pierwszy hołd składam za charakteryzację, oboje wyglądają w tym filmie jak rodzeni bracie bliźniacy Liz i Dicka, a nawet mój ojciec, zerkający zza mojego ramienia, sądził, że oglądam film po rekonstrukcji z Liz w roli głównej. Gra aktorska wypada dość przeciętnie, jednak zadawalająco, rekompensuje to jednak genialnie odwzorowane stroje i klimat lat 50. i 60. Do klasyków kina filmu zaliczyć nie można, jednak uznaję go za wiarygodne ukazanie życia Taylor i Burtona, którzy rozbili swoje rodziny, wydawali miliony, byli dla siebie mili rankiem, do południa pili, później kłócili, rozbijali naczynia, tłukli się, by przepraszać się przez całą gorącą i głośną noc. Ten obraz burzliwego związku osadzony w pięknych latach jest wprost idealny na skonsumowanie w upalny, niedzielny wieczór, do czego szczerze zachęcam..

poniedziałek

#44

"Złapanie ulotnych chwili", tym kierowali się impresjoniści. Gdy ja dostaję w ręce pędzelek, nie wychodzi nic z tego dobrego, a i ów pędzelek szybko łysieje. Odkryłem inną sposób, by uchwycić chwile dla mnie piękne i wyjątkowe, by móc je wspominać przez lata- Print Screen. Zapraszam do mojej galerii rzeczy, które mnie rozbawiły, a  z życia trzeba się śmiać, po to jest.
Szczere chęci polskiego ciacha początkowo mnie rozbawiły, w końcu autobiografia nastki ma pewnie rozmiar ulotki wyznawców Jehowy, a i jest pewnie równie wciągającej treści. Po chwili jednak ucieszyłem się, bo nastoletnie fanki Ojca Mateusza i Rodzinki.pl w końcu wezmą jakąś książkę do ręki, podobnie pewnie jak sam autor.
Lindsay idziesz na odwyk, wracasz z odwyku, jednak nie idziesz, nie stać cię, idziesz na odwyk, zakładasz odwyk. LiLo jest naprawdę biedna, sam na jej miejscu robiłbym sobie kreskę, by zrozumieć co ja miałem z tym odwykiem zrobić.



Będzie naprawdę interesująco, obawiam się jednak, by pan poseł nie został tam czyjąś sunią. Mimo to powodzenia chłopcy!

Zwiedzanie galerii zakończone.

piątek

#43



#42

Krytyka, wykluczenie, pogarda,  jaki świat byłby piękny, gdybym znaczenia tych słów nie znał. Zacząłem je poznawać, mają trochę ponad 13 lat(jak dawno to było, czuję, że w przyszłości będę fałszował metryki, kąpał się w krwi dziewic, by ukryć, że było to bardzo, bardzo dawno temu), gdy zacząłem czytać Annę Kareninę. Te słowa wydawały mi się wtedy nawet piękne, była to niemalże mistyczna ofiara, jaką trzeba złożyć.
Później przyszedł czas gimnazjum i liceum, mieliśmy wtedy swoją Annę Kareninę, znajomą z czasów licealnych, której wymierzono pudelkową chłostę, za znajomość z Włodarczykiem i pocałunek z Siwiec, ale co najważniejsze te słowa zaczęły dotyczyć również i mnie. Nie ukrywam, że wznoszony ponad przeciętne błoto, byłem po chwili w nie ciśnięty. Pozostaję to dla mnie tajemnicą, bo jestem pełen uroku i serdeczności. Jednak sam nie jestem święty, bo w moich ramiona dokonało się wiele żyć towarzyskich, lecz staram się w krytyce być ostrożny. Często moje żarty są odbierane jako pisane z kpiną w uśmiechem i drwiną w oczach, lecz ja po prostu śmieję się z życia(Tutaj przepraszam uczniów gimnazjum, sam śmiałbym się z takiego portretu, puśćmy to w eter). Nie lubię publicznie krytykować ludzi po nazwiskach, nawet w artykule oceniające polskie szafiarki, wraz z MarieAntoinette, staraliśmy się mieć umiar.
Ostatnio jednak znaczenia słowa krytyka, straciła swoje znaczenie i umieścić ją można w tym samym słowniku co Starbucks, Kardashian i wagina Snookie.
Spostrzegłem, że w mediach panuję trend na ocenianie kogoś i stawianie się nad kimś, zauważałem to dość powoli, ale efekt końcowy mnie przeraził. Zaczęło się niewinne, polski fotograf skrytykował na facebooku Jessicę Kirschner, a następnie jeden z blogerów napisał artykuł o Kołakowskiej. Przeraziło mnie to jeszcze bardziej, ponieważ żal mu było jej dzieci, które przeczytają kiedyś jakiś artykuł o swojej matce, choć sądzę, że to właśnie ten jego autorstwa, dotknąłby je najbardziej. Wisienką na torcie był choreograf kpiący z Wodzianki, która zakpiła z Zuzy. Do tego zacnego grona dołączyła pewna dziennikarka, którą szanowałem chyba jedynie za sentyment do Zapolskiej w rodowodzie. Zajrzałem na jej fanpage, gdzie albo udaje znawcę mody, tudzież nabija się z Krysi Pawłowicz, jakby stosunek wielu do niej nie był zbyt oczywisty.
Krytyka kiedyś miała coś w sobie, jednak wśród krytyków filmowych, teatralnych, modowych, literatury, nie potrafię znaleźć miejsca dla krytyka ludzkiego, ludzi(?). Prawo osądzać miał tylko jeden człowiek, jednak on umarł prawie dwa tysie lat temu(Niektórzy nie wierzą w jego wyjątkowość, czekają aż Zbawiciel urodzi się w czasach MTV i zginie za nasze grzechy z tabletem w ręku?).
Nikogo nie oskarżam i nie biorę w obronę, mam swoje przekonanie, gdzieś głęboko w głowie, ale jaki cel ma publicznie zbesztać innych ludzi? Może to pewność w swoje nieomylne rację? Albo oczywista chęć zdeptania kogoś, kto sam nie wznosi się zbyt wysoko, by komuś ująć, dodając sobie, czyli czysta chęć zbudowania swojej marki ironiczną drogą na skróty? Przecież nic tak nie bawi, jak upadek i publiczny facebookowy post chłosty.

niedziela

#41

Mimo że dzieciakiem już nie jestem, do dziś pamiętam smak dzieciństwa. Smakowało dość charakterystycznie, jak lizak zanurzony w oranżadzie w proszku, Kinder niespodzianka, guma do żucia(swojego czasu dokładano do nich pierścionki, miałem coś z Rusków, bo byłem cały w srebrze) i oranżada ze szklanej butelce z lodówki, wymieszane z chipsami za 50 groszy, które się macało by trafić na pokemona. Stroje również różniły się od dzisiejszych, mało było dostępnych ubrań w pięknych latach 90., a nawet i lumpów nie było. Każde ciuszek miał inny kolor, był z innej parafii. Prawdziwą udręką była zima, kiedy mama wciągała na mnie kalesony i zakuwała w jednoczęściowy kombinezon, a gdy szło się do przedszkola przebierało się buciki na bambosze, nie to co obecnie, gdy w pracy, czy w szkolę muszę mieć założone buty, a nosze je dłużej, niż nie noszę. Problemy również były inne, świat był, albo czarny, albo biały, a po tej czarnej stronie stały zazwyczaj potwory z Power Rangers. Dziś przytłacza mnie szarość.

Do trzeciego roku życia, żyłem jak królewicz. Pierwsze dziecko, pierwszy wnuk z obu stron, pierwszy prawnuk. Byłem jednak aspołeczny potworem, dzieci uważały mnie za dziwnego, a wtedy odwdzięczałem się wbijając kły w plecy, wówczas zaczynali się bać. Mama myjąc naczynia musiała wkładać mnie do zlewu, bo gdy jej nie widziałem płakałem jak głupi. Moją rozrywką była ucieczka. Wyciągałem garnki z szafy, by się w niej schować, wychodziłem z domu i ukrywałem się u sąsiadów, objadając ich przy tym. Ktoś niezbyt mądry podpowiedział wówczas moim rodzicom, że zmienię się na lepsze, gdy zmajstrują mi rodzeństwo.
Później przez wiele lat dostawałem ataków melancholii, serca palpitacji, po tym gdy na świecie pojawił się mój brat. Byliśmy identyczni, ale nigdy się nie dogadywaliśmy. Gdy mnie kiedyś rozzłościł, goniłem go z igłą od strzykawki, wybiłem mu zęby wiekiem od wiadra, wyrzucałem jego zabawki. Z jednego problemu dla moich rodziców, wyrosły im dwa.
Wkrótce w moim domu pojawiła się Je i jest w naszym życiu już ponad 13 lat. Prawie codziennie bawiliśmy się razem, oczywiście z darów natury. Zbieraliśmy kamienie, które były naszymi drogocennościami, a kukurydza służyła nam za swego rodzaju lalki. Nasze postacie przechodziły różne przygody. Wyciągnąłem kiedyś jednej środek i bawiliśmy się, że jest teraz pozbawiona kręgosłupa i sparaliżowana. Już wtedy byliśmy melodramatyczni.
Jednym z plusów z dzieciństwa, było to, że mama nie pracowała. Byliśmy jej całym światem, a ona naszym niezastąpionym towarzystwem. Dużo nam czytała i do czytania namawiała i nas. Jedynie ja załapałem bakcyla i czytałem W pustyni i w paszczy, W pustyni się puszczam, czy inne takie. Odwiedzała nas czasem moja prababka, bardzo kochana osoba, dawniej o bujnym charakterze, który po niej odziedziczyłem. Pamiętam, że kiedyś kupiła mi białą czekoladę, której nie znosiłem. Ja okazałem dobre serce i zapewniłem babcie, że ją uwielbiam i bardzo mi smakuję. Od tego czasu kupowała mi jedynie białą, krzywiłem się tak długo, aż jej nie polubiłem. Może mało widoczny, ale sfotografowany jest mój pierwszy pies krzyżówka jamnika długowłosego. Nazwałem go Bambi, tak właściwie wszystko tak kiedyś nazywałem. Bambinek był przy mnie prawie całe moje życie i padł półślepy, prawie głuchy, ale do końca wierny i wesoły, w wrześniu zeszłego roku, w tym samym dniu co pies królowej Elżbiety. Przypadek? Nie sądzę.
Początki podstawówki były również całkiem fajne. Miałem świadectwo z paskiem, choć wtedy miał je każdy. Uwielbiałem szkołę, uczyłem się pilnie i aby wszyscy mnie lubili rysowałem im konie, pieski i kotki. Zawsze gubiłem się w ogromnym budynku swojej szkoły, który dziś jest dla mnie prawie domkiem letniskowym.

Jak prawie każde dziecko, byłem komunistą i to w bieli, nie w czerwieni. U pierwszej spowiedzi, byłem u niedomagającego księdza, który za nim zacząłem mówić swoje grzechy, dał mi rozgrzeszenie. Przeraziłem się nie na żarty, prawie cofnąłem się od wzięcia hostii, bojąc się boskich piorunów, czy kary w piekle. Mam nadzieję, że moja pierwsza spowiedź jest ważna i komunia na niej oparta również, ale dla świętego spokoju kiedyś się z tego wyspowiadam, kiedyś.
Drugie z tych zdjęć sprawia, że jestem trochę smutny. Za wyłącznością jednej babci, wszyscy z mojej lewej strony i tyłu już nie żyją.  Czasem myślę, ile te nasze życie jest ważne, przejmujemy się tak wieloma rzeczami, walczymy, by skończyć jak wszyscy.
Tak właśnie wśród śmiechu i płaczu, narodzin i śmierci, kotków i piesków minęło moje dzieciństwo i całe moje życie będzie tak mijać, z tym wyjątkiem, że wspomniana szarość, zakrada się ze wszystkich stron. Na pocieszenie poszukam oranżadki w butelce i pomyślę, że zerwane liście to pieniądze, za które mogę kupić szlachetne kamienie od Je.

sobota

#40

Są wszędzie, prawdziwego gimbusa pozna się od razu. Gimbusy jak każdy gatunek dzielą się na dwie płcie: dziewczyny i chłopców, choć oba są bardzo do siebie podobne. Dziewczyny są wyznacznikami dobrego smaku znają przecież wszystkie najlepsze domy mody: H&M, Reserved, Diverse i oczywiście Converse i Vans. Gdy idziesz za nimi po schodach spostrzeżesz trzy rzeczy: All Star, leginsy zamiast spodni i ombre. Gimbusy-chłopcy nie różnią się od nich wiele, nawet ich spodnie przypominają leginsy, mają grzywki jak kucyki pony i wypielęgnowani są do granic możliwości, przewiduję u nich zawał, gdy po latach spostrzegą, że na ich klatkach piersiowych rosną włosy, a te na głowie zaczynają wypadać. Życie gimbusa to wielka okupacja, mają przecież swoich wrogów. Są centrum tego świata, to co, że kontynent afrykański kona z głodu(Gdzie leży Afryka?), przecież to cały świat jest przeciwko nich, a w tym momencie na pewno już ktoś ich obgaduje. Ich facebookowe buzie są zagadkowe, zretuszowane do granic możliwości, nie mają żadnych rys twarzy, albo przedstawiają buźki, buziaczki, buziunie. Zdjęcia dodawane są zawsze w parach, najpierw dodaje je jedna koleżanka, później druga, ta która robiła zdjęcia(jeżeli masz aparat na zębach, koniecznie go pokaż, najlepiej, aby miał jaskrawe kolory). Post na facebooku musi być zawsze odkrywczy, to właśnie od nich dowiemy się czy pada śnieg i jaki mamy dzień tygodnia, a jeżeli nie jest odkrywczy, musi być głęboki, mistrzem jest Paolo Koala. Ich konta na facebooku są dość specyficzne, podejrzewam, że nie mają wiadomości prywatnych, wszystko wywlekane jest na zewnątrz, stąd dowiemy się, gdzie, o której, z kim, za ile. Czasem czytają, ale Boże uchowaj, nie są to lektury, bo uwielbiają gówna z zachodu. Szkoła jest denna, jedynym plusem jest w niej to, że można w niej pokazać rażące, kolorowe Air Maxy, ponieważ nasze gwiazdy chcą wznieść się ku niebu, jak ich wiekuiste kreski nad oczami. Takich celebrytów jest na pęczki, a swoją łatką zasłaniają ludzi naprawdę wartościowych. Czym jest gimbus?Modą, czy chorobą cywilizacyjną, albo swoistym rodzajem buntu?

wtorek

#39

Dzisiejsza mój wpis, nie będzie o niczym konkretnych, tylko swobodnymi faktami z prostej prozy życia człowieka, który wkrótce oszaleje z nudy. 1. Kiełbasa potrafi stanąć w gardle i to wcale nie w sposób gastronomiczny. Moja Je związała się z chłopakiem o takowym nazwisku. Wykorzystałem ten fakt, oraz ten, że jej poprzedni partner nazywał się Przepiórka i zażartowałem, że Je przerzuciła się z dziczyzny na wędlinę. Niepozorny żarcik tak dotkliwie dotknął go, że znienawidził mnie, przez co nasza przyjaźń z Je przechodziła kryzys. Na szczęścia to ja wam trochę więcej oleju w głowie i udaje mi się ratować moją przyjaźń, przyprawioną teraz drobnymi przeze mnie drobnymi docinkami. 2. Przyjaciele potrafią zaskakiwać, nawet biseksualizmem. Całe życie jestem na przemian: obolały, oburzony, obrażony, zdegustowany, a teraz do tego wachlarzu uczuć dołączyło uczucie zdziwienia. Jest całkiem cudownie, lubię się dziwić. 3. Od niepamiętnych czasów, próg mojego domu przekroczyły małe dzieci. Moja rodzina dawno już przestała się rozmnażać, a ja sam dzieci nie lubię. Jednak te dwa maluchy, okazały się urocze, koty przerażone pouciekały, a psy tańcowały wokół maleństw. Mój stosunek do dzieci zmienił się odrobinę, może nie diametralnie, ale w przyszłości pozwolę się odwiedzać moim znajomym ze swoim przychówkiem. 4. Rozpocząłem pisać opowiadanie. Nie mam do tego ręki, ale sprawia mi to przyjemność. Fabuła rozgrywa się w dwudziestoleciu międzywojennym i przedstawia losy dziewczyny o bardzo złożonym charakterze, wspinającą się po drabinie społecznej, lecz pomagającej innym, rozbijającej rodziny, a przy tym wzorową matką, chłodną i nieprzystępną dla męża, dla ukochanego przymilną i ciepłą, którą gubi dwuznaczna relacja z rodzonym bratem. 5. Mam pięć małych kociąt pod swoim dachem, które są chyba jedyną moją radością w życiu. 6. Odkryłem swoją nową-starą pasję. Jako dziecko miałem zdolności plastyczne, ale moi rodzice tego nie upilnowali. Pozostała mi ochota na malowanie i talent uzdolnionego siedmiolatka, będzie ciekawie. Moje pierwsze dzieło nazwę "Wieczór i murzynka", zamaluję płótno na czarno i zrobię na nim parę oczu, to tak na próbę. 7. Muszę niektórych z przykrością uświadomić, że nie żyjemy w czasach komuny i mało rzeczy jest już własnością wspólną, a na pewno nie należy do nich Dictator of good taste. To jest moja i tylko i wyłącznie moja własność. Traktuję go na zasadzie domu, dbam o niego, pozwalam oglądać, ale nie dopuszczam, by stał się wycieraczka cudzych brudów i by ktoś się w nim panoszył. Wkładam w to bardzo dużo serca i wiem, że ludzie uwielbiają wolność słowa, ale panują tam jakieś zasady, i, o hurra!, to ja je ustalam. 8. Wbrew różnym opiniom, nie zarabiam żadnych pieniędzy z faktu, że prowadzę, wyżej wymienioną, stronę. Nie wiem skąd się pojawiły te domysły, ale je dementuję i zarzekam się, że jestem bardzo biednym chłopcem. 9. Niedługo ma zostać utworzona pewna strona, w której ukazane będę artykuły ludzi młodych o różnej tematyce. Zgodziłem się, dołożyć tam swoje pięć groszy i wkrótce przeczytacie mój artykuł o polskich szafiareczkach. 10. Zakończyłem swój relationshit. Jedyny wniosek jaki z niego wyniosłem, to by następnym razem zlicytować się na lepszych warunkach.

środa

#38

"Nie jesteś cukierkiem, żeby Cię lubili", takimi słowami zawsze karmiła mnie moja matka, gdy uskarżałem się na brak akceptacji z czyjejś strony. Po dziewiętnastoletnim bogumiłowym szkoleniu, doszedłem chyba do perfekcji, posiadania głęboko czyjejś opinii na swój temat. Niektórzy ludzie źle znoszą krytykę, możliwe że jest to spowodowane jakimiś urazami z dzieciństwa, gdy jako dzieci były zbyt często krytykowani. Ludzie układają często swoje życie pod czyjeś dyktando, zbyt często ulegają wpływom. Zawsze ktoś będzie nas nie lubił. Moja niezwykle mądra matka, powiedziała, że jeżeli ktoś mnie nie zna, a nie lubi, to czegoś mi zazdrości, więc dlaczego wciąż czyjaś krytyka nie jest budująca? Przecież idąc tym nurtem, jest gest uznania, a przynajmniej ja za takiego go uważam. By dobrze znosić krytykę należy przede wszystkim polubić siebie. Oficjalnie jestem wrogiem samego siebie, nie znoszę swojego charakteru, wyglądu, ale tylko mnie można siebie oceniać. Gdy dochodzi do sytuacji, gdzie obrażana jest moja osoba, nigdy nie skłaniam głowy, siebie należy zawsze wybronić. Prawda jest przykra, więcej ludzi będzie Ci utrudniać życia, niż ułatwiać, ale to da się przełknąć. Wiele razy również ktoś starał się mnie konstruktywnie krytykować, lecz ja nie czuję się ani razu konstruktywnie skrytykowany. Społeczeństwo uwielbia krytykować, to odruch na własne kompleksy. Już kiedyś pisałem o charakterze konstruktywnej krytyki i jak ona powinna wyglądać, a zasady jej są dość jasne: za swoje zdanie powinno się brać odpowiedzialność, więc anonimowa wersja jest oznaką zwykłego tchórzostwa i jeżeli ktoś chce konstruktywnie kogoś skrytykować robi to prywatnie, nie publicznie, bo to zajeżdża bardziej pod upokarzanie. Nikt jeszcze nie znalazł odwagi mnie tak skrytykować, więc chyba pozostaje mi: 1)ocenić siebie na idealnego, albo 2)ludziom po prostu brak odwagi(punkt pierwszy ze względów estetycznych odpada). Podsumowując, jeżeli spotykasz się z różnymi opiniami na swój temat, są one niucha tabaki niewarte. Zycie należy przejść odważnie, nikt nikomu nic daje za darmo, wszystko należy sobie samemu wypracować, nie zważając na docinki innych.

wtorek

#37

Ostatnio z widzianych przeze mnie filmów, godnym polecenia filmem jest polska produkcja "Mała Moskwa". Umieszczona jest w czasie, gdy Rosjanie mawiali, że kurica nie ptica, a Polsza nie zagranica(przepraszam za fonetyczność, świadomy jestem, że niewiele osób zna rosyjski). Akcja rozgrywa się w Legnicy, gdzie stacjonowały radzieckie wojska, a o ile się nie ostatecznie Rosjanie opuścili Polskę w pierwszych latach lat 90. Żona rosyjskiego wojskowego Wiera zakochuję się w młodym Polaku Michale. Miłość dwojga jest zakazana i nie tylko na tle moralnym, ale i politycznym. Film świetnie ukazuję relację międzyludzkie, łączy elementy psychologii i przy tym ma interesujące tło historyczne. Nie jest to jeden z wielu oklepanych romansów, a przy tym można czuć dumę, że takie cudo zostało wyprodukowane przez Polaków i przy którym wiele nowych polskich produkcji wychodzi blado.
Niezwykle zachęcam do obejrzenia Małej Moskwy, a jeżeli ja was nie przekonuję mam nadzieję że zrobi to zjawiskowo piękna Swietłana Chodczenkowa, która wcieliła się w rolę Wiery i śpiewany przez nią utwór Grande Valse Brillante.
http://www.youtube.com/watch?v=8GrvsWqVLIo

piątek

#36

Może od razu tego nie czułem, ale już powoli tęsknie za liceum. Przeszedł czas matury, nie myślałem, że będę kiedyś się tak dużo w tym czasie śmiał. Co pisana przeze mnie matura jest śmieszniejsza, do tego mój klub młodzieżowy na pisemnym angielskim, zajmował się karmieniem głodnych, znajdowaniem domu dla bezdomnych, pracy dla bezrobotnych, a wszystko co mi zostawało wysyłaliśmy potrzebującym do Afryki. Jeżeli ktoś to przeczyta, to nie mówię, że musiałby mnie żywcem do nieba zaprowadzić, ale dodatkowe punkty za humanitaryzm dostać powinienem.
Jak już wyżej wspomniałem będę tęsknić, nigdy nie czułem się dobrze w tym miejscu, ale nie wiem czy ja gdziekolwiek dobrze się czuję. Taki los jest człowieczy, że gdzieś nas zaprowadza, a nam pozostaje jedynie się dostosować.
Zawsze podkreślałem, że nie szukam nowych przyjaciół, ale w liceum polubiłem parę osób, jednak najbardziej dumny jestem z tego, że ucząc się w innym mieście, nie straciłem dawnych przyjaźni i zawsze starałem się godzić te dwa światy, a nawet wprowadzać jeden w drugi. Tak jakoś ku pamięci, zebrałem wszystkie zdjęcia jakie znalazłem, będę miał pamiątkę, gdy będę tu zaglądał i może przez to będę to robił częściej.













sobota

#35

Jako, że wczoraj obchodziliśmy ważne dla Polaków święto, więc nie sposób przy otaczających mnie flagach i podczas kazania w kościele(tak, ugiąłem swe pogańskie kolana, rzadko na nie padam, to był malutki wyjątek), zastanowić się jakie relacje panują między Polską, a Polakami.
W ciągu tego dnia nieraz przybliżany był mi zarys historyczny, przy czym sam mam jakąś wiedzę o historii Polski. Biorąc za to odpowiedzialność, mogę stwierdzić, że nasze korzenie, nasza przeszłość jest pełna krzywdy i odwagi z jaką stawaliśmy naprzeciw złu i z czego powinniśmy być dumni. Od dawna jesteśmy wystawiani na próbę, nasi przodkowie giną za wolność Polski, oraz innych krajów, spadają na nas represje, polskie kobiety, dzieci giną w obozach koncentracyjnych, śmiercią potworną, jak zwierzęta, nawet i gorzej bo nikt nie zasługuje na taki los jaki nas spotykał. Powinniśmy przez to chodzić dumni, to nie my mamy na rękach tyle krwi co nasi sąsiedzi, walczyliśmy ze złem, na które nie my byliśmy podatni lecz oni.
Często jednak nie potrafię być dumny, bo w środku zdycham z żalu, gdy widzę zachowanie niektórych Polaków, którzy śmią naigrywać się z swojego narodu. Zastanawiam czy oni wstydu nie mają, że gdy wcześnie potrafiliśmy żyć może nie w zgodzie, ale jednoczyć się w potrzebie i szanować i walczyć o Polskę, obecnie robimy sobie żałosne żarty. Dziś setki stron internetowych, na niskim poziomie, publikują rzeczy obrażające nas, nasz rząd(nie zapominajmy, że sami go wybieramy, więc jeżeli on jest obrażany, to my podwójnie) i robią to wszystko pod publikę. Potrafię zdzierżyć każdą modę, lecz plucie do własnego talerza, nie spodoba mi się nigdy.

czwartek

#34

Aby poprawić sobie nieraz humor, wchodzę na portale internetowe. Czytając niektóre artykuły zastanawiam się, czy osoby je piszące mają co robić w domu i co oni mają w głowach. Kogo interesuje, że Ania Bałon  przytyła, a królowa porno schudła. Niektóre artykuły są wręcz banalne i obrażają inteligencję osób, które je piszą.

Z ciekawością obserwowałem sprawę przyjazdu Justina. Nic mnie tak nie śmieszyło, jak jego odwiedziny w naszej carskiej Rosji, albo zachowanie jego fanek pod sceną. To co tam się działo jest dla mnie niepojęte. W życiu nie widziałem tylu emocji, litrów łez, krzyków, wycia, śmiechów. Obiecuję, że nakręcę o tym jakiś dramat, obiecuję :D

Inną sprawą która rzuciła mi się w oczy, jest nasza kompromitacja w piłce nożnej. Podchodzę do tego ironicznie, ale śmieszą mnie sytuację, gdy po jakimś wygranym meczu pojawiają się artykuły pod tytułem "Wygraliśmy(...)", a po przegranym meczu nagłówki zmieniają osobę- "Przegrali(...)". Często powtarzam, że na te przegrane mecze należy przymrużyć oko i zwrócić uwagę na sporty, które wychodzą nam lepiej, chociażby siatkówkę, tenis, albo żużel. Lubię żużel, a pasję do niego zaszczepiła moja bliska koleżanka, która ma w sercu żużel a w krwi metanol.

Teraz pozostaje mi czekać na artykuły o katastrofie w Smoleńsku, której będziemy mieli niedługo rocznice. spostrzegłem, że w mediach panuje zasada, że gdy nie ma o czym pisać, pisze się właśnie o Smoleńsku, a najlepiej sprzedaję się wizja wielkiego zamachu. Dla mnie jest to przede wszystkim ludzka tragedia, na której ktoś zbija niezłą sumkę, gdzie tu jakaś etyka zawodowa, moralność?

Do większości artykułów należy podejść w sposób racjonalny, jeżeli ktoś ma podatny rozum na przelewanie w niego informacji, zacznie żyć tym że Adamczyk żałuje swojego ślubu(swoją drogą Rozz jest piękna) i utwierdzi się w rewelacjach, które odkrywają, tudzież zmyślają dziennikarze. Dziennikarstwo to często tylko biznes, dbający o mamonę, nie jakość.


poniedziałek

#33

"Dobry smak stanowi o wartości człowieka"

Ten przerobiony cytat jest dla mnie wyznacznikiem tego w jaki sposób żyć. Jednak czym jest ten słynny dobry smak?
Wielu ludzi podchodzi do niego w zbyt powierzchowny sposób, podług którego dobry smak- dobry styl, godna uwagi biblioteczka, muzyka na poziomie w słuchawkach. Jednak to chyba nie wszystko.
Wśród moich znajomych jest dziewczyna, która spełniałaby wszystkie te wymagania, lecz poziom jej jakiejkolwiek świadomości i prowadzenia się, leży niżej od naszych znajomych z New Jersey. Raz pewien spiła się i zrobiła sobie sesję na cmentarzu. Cóż.
Nawiązując nie wiem o czym myślała, bo gdybym dowiedział, że ktoś leży sobie na moich nieboszczkach, którym niech ziemia lekką będzie, znalazłbym ją i zakopał pod płotem, niekoniecznie nieprzytomną. Poza tym tacy ludzie pomagają mi podjąć decyzję o kremacji i rozsypaniu na jakiejś szwajcarskiej łące.
Podsumowując, dobry smak to nie tylko przeczytane klasyki, ale również jakaś świadomość tego w jaki sposób podchodzi się do życia, należy go dopracować w sposób krytyczny. Gdy już wewnętrznie człowiek ma klasę, może się ozdobić Tołstojem i Mozartem i na pewno będzie mu z tym do twarzy.