środa

#20

Niedawno ktoś mnie zapytał, jakie jest moje zdanie na temat aborcji. Prawo dotyczące zakazania aborcji w Polsce, a jej przyzwolenia tylko w gdy ciąża zagraża życiu matki, dziecko jest ciężko upośledzone, albo gdy ciąża jest wynikiem gwałtu, jest złotym środkiem, najbardziej racjonalnym rozwiązaniem i jednocześnie najbardziej humanitarnym.

Ktoś kiedyś przy mnie stwierdził, że do jego decyzji należy czy urodzi dziecko. Krew mnie zalała. Każdy doskonale wie skąd biorą się dzieci, a każdy człowiek, czy stąpający po ziemi, czy ten w łonie matki, nie jest niczyją własnością i nikt nie może decydować czy ktoś ma prawo urodzić się, czy nie.

W samej mojej rodzinie jest przykład kobiety która powinna stać się przykładem odwagi i miłości matki. Moja babcia, od dziecka ciężko chora, wpadła, a radą lekarzy była aborcja, ponieważ i ciąża zagrażała życiu matki, a niemalże pewne było późne poronienie, czy też urodzenie dziecka martwego. Powzięła się ona odwagi i pierwsze co zrobiła, było udanie się do siostry i proszenie jej czy w sytuacji gdyby to ona miała umrzeć a dziecko przeżyć, czy nie podjęłaby się jego wychowaniem. Opatrzność chyba czuwała nad nią ponieważ i ona i dziecko przeżyły. Choć dziadkowie nie mieli większej ilości dzieci, a babcia zmarła przedwcześnie, to jej córka, równie niezwykła kobieta, została moją matką.

Szacunek do rodziny, był zawsze mi wpajany i choć nie wiem czy sam będę miał dzieci, bo małżeństwo nie jest dla mnie obligatoryjne z posiadaniem ich, to szanuję każde życie. Kiedy słyszę, że rodzice decydują się na aborcję, jestem wściekły, za brak ich odwagi i odpowiedzialności. Ludzi nieszczący taki dar stawiam na równi z mordercami i innymi zwyrodnialcami.

niedziela

The age of dissonance



I tak minęły mi ferie, jakby wcale ich nie było. Dobrze bawiłem się tylko ostatnimi dniami, gdy odwiedziła mnie Je i zrobiliśmy nalot na dom naszej ukochanej Aleksandry. Jakkolwiek nazywam wielu z grzeczności swoimi przyjaciółmi, tak tylko one są nimi na pewno. Potrzebowaliśmy przeszło dekady, aby siebie zaakceptować i zrozumieć, gdyż każdy z nas inny, reprezentuję zupełnie odmienne podejście do życia.

Z nikim nie bawię się jak z nimi, nikt mi tak nie pomoże. Pamiętam, że zacząłem się śmiać w 2006, gdy Je zapytała się stojąc przy mapie i patrząc na kropkę "tu stoisz", skąd oni wiedzą gdzie stoi. Uhahany jestem do dziś, nie przestałem się czuć przy nich dobrze. Co najdziwniejsze nigdy nie mieliśmy kryzysu, raczej moja melodramtyczna natura zawsze się go odszukiwała, ale nigdy go nie było. To wspaniałe mieć taką ostoję w drugim człowieku, gdzie czuje się pewnie i bezpiecznie, nie musi zważać co mówi i co robi.

Ja wierzę, że na podstawie naszego życia nakręcą jeszcze jakiś serial, jakieś "plotkary gotowe na wszystko w wielkim mieście".

Oglądając razem z Je "Niebezpieczną Metodę", wraz z Keirą (film nie zdobył mojego serca, ale mogę go polecić), zacząłem się zastanawiać nad miejscem neurotyków w świecie. Sam jestem neurotykiem i zacząłem się temu przyglądać. Pierwsze co zwróciło uwagę to artykuły, mówiące jak wytrzymać z neurotykiem. Fajnie, tylko wielu z nas zapomina, że równie jak komuś trudno innemu wytrzymać z neurotykiem, tak jeszcze trudniej jest mu wytrzymać samemu ze sobą.

Juana la Loca, Joanna Obłąkana, Joanna Szalona, taki przydomek dali jednej ze słynniejszych neurotyczek. Więc społeczeństwo w pewny stopniu, odgradza się grubą linią od neurotyków, lub łaskawie chce ich akceptować, choć powinni pomóc.

Neurotyk jest szczególnie wrażliwy i rozchwiany emocjonalnie i to najprawdopodobniej nie dlatego, że się taki urodził, czy takim chciała być, tylko z powodu braków jakie zaznał w młodych latach. Osoba z neurotyzmem, cały czas czuję pustkę, co utrudnia jej stworzeniu normalnego związku. Jest z natury osobą zachłanną, z wysokimi wymaganiami wobec innych i potrzebą bezwarunkowej miłości, pełną lęków i skupioną na sobie. Pragnie czuć się bezpiecznie, nie kocha prawdziwą miłością, lecz taką z której zapewnione będą jej potrzeby. Przy tej całej słabości, neurotycy często są osobami o nieprzeciętnych umiejętnościach, które wynikają z potrzeby akceptacji i spełnienia własnych interesów, więc potrafią w sobie rozkochać, uniezależnić od siebie i manipulować całym środowiskiem. Na szczęście ja mam w sobie trochę samokontroli i często potrafię zahamować swoje humorki i dla bezpieczeństwa innych nie wiązać się z nikim.

Więc jeżeli w otoczeniu macie jakiegoś neurotyka pomóc mu może jedynie cierpliwość, nie branie niektórych rzeczy na poważnie, a jeżeli siły nam na to brakuje, zachowajmy zdrowy dystans do tej osoby. Nie jest sobie ona nic winna, to tylko czysta biologia, układy nerwowe, których nie rozumiem.
Przypomniała mi się właśnie sytuacja z mojego życia, gdy idąc przez targowisku(lato tamtego roku, kupiłem stary egzemplarz Księżnej de Cleves, uwielbiam kupować stare książki, mają swój klimat, a przy tym można kupić kilka w cenie jednej nowej) zauważyłem kobietę z pinczerkiem ratlerkiem na rękach. Był pokraczny, nogi miał naturalnie wykrzywione i okropnego zeza, na pytanie znajomej co stało się temu psu, właścicielka odpowiedziała beztrosko, że taka jest jego uroda.

Każdy z nas ma więc swoją wewnętrzną urodę i choć wydawać może się niewyjściowa, powinna znaleźć osoby, które ją nie tylko zrozumieją, ale i polubią. Ja, człowiek z duszą połamanego ratlerka, marzę by ludzie przestali tolerować innych. Tolerancja to okropny wyraz. Każdy z nas jest tak samo mieszkańcem ziemi, jest nam dane żyć z takimi,a nie innymi ludźmi i należy im się zrozumienie, wszyscy jesteśmy równi z samej definicji bycia człowiekiem, a rozgraniczamy kogo tolerujemy, a kogo nie, nikomu nie ułatwi życia.

Jeszcze raz polecam film "Niebezpieczna metoda", życzę udanych ferii, tym którzy je zaczynają i entuzjastycznego powrotu do szkoły, tym którym się skończyły(dobra, teraz sam siebie oszukuję).
Na zdjęciach Je.





środa

Making the connection

Ferie mi się kończą, lecz na ostatnie dni wróciła do domu moja Je, więc koniecznie urządzamy nocowanie u Waldorfa, będziemy się czesać, jeść budyń pod kołderką i paplać o Gotowych na wszystko. Zakończyłem niedawno swój związek i zacząłem się zastanawiać dlaczego, trudno teraz nawiązać ludziom bliższy kontakt.

Podobno z roku na rok, odległość między rozmówcami się zwiększa, gdy ktoś stoi zbyt blisko nas czujemy się niepewnie. Coraz częściej unikamy dotknięcia, bliższego kontaktu. Często wolimy stać w autobusie, lub pociągu, niż usiąść koło nieznajomej osoby i na pewno pamiętacie jak bardzo denerwowaliście się gdy, gdy starsze pokolenie ciotek, babek chciało chwycić nas za ręce, dotknąć policzka, czy wytrzeć usta. W książkach możecie przeczytać o witających się mężczyznach, którzy entuzjastycznie obejmują się, lub nawet całują w policzki(np. Lewin i Obłoński, lub Ceglarski i Ostrzeński), dziś zajeżdża nam to zboczeniem seksualnym. Doszło nawet do tego, że na zachodzie obcej osobie nie wolno podnieść dziecka, które się przewróciło, gdyż uznaje się go za potencjalnego pedofila. Najśmieszniejsza jest dla mnie zmiana w postaci wizyt lekarskich, kiedyś ludzie rozbierali się i lekarze bez oporu nas badali, dziś opowiadamy co nas boli, często nie ściągając kurtek, a lekarze orzekają na postawie tego co nam dolega.

To dość ciekawe dlaczego społeczeństwo bardziej wyzwolone, zamyka się na drugiego człowieka, nie ufa mu.

Zauważyłem również, że ludzie używają coraz częściej skrót, skracają niemalże wszystko. Duża część licealistów czyta streszczenia, a nawet streszczenia streszczeń i udaję im się zdać maturę. Wiem sam po sobie, że lektury można przeczytać, a jeżeli jakąś pominę, to nie dlatego że nie miałem czasu, ale z lenistwa. Poprzednie pokolenia nie miały streszczeń, opracować i ich doba trwały tyle samo co nasza. Oczekujemy krótkich, zwięzłych, ograniczonych informacji, podobnych do pasków z informacjami w telewizji, chcemy wiedzieć o suchym fakcie, jego szczegóły często nas nie obchodzą. Dłuższy, czy średni tekst jest czytany niechętnie, a mogę się założyć, że do tego miejsca doszła połowa osób, które zaczęły czytać post, z czego część, czyta go tylko dlatego, by wyłapać błędy jakie robię. Zdaje mi się, że powoli zbliżamy się do czasów, gdy publicyści i literaci pozostaną bez pracy.

Skracamy nie tylko dłuższe formy wypowiedzi, ale też te krótkie, na czym sam się łapię. Znaki interpunkcyjne zmieniają swoje funkcję i nie chodzi tu o znak zapytania, który stawiało się kiedyś na końcu pytania, a dziś kończy się nim również zwątpienie. Dwukropek i nawias to buźka, dziś tak wyrażamy swój entuzjazm, dwukropkiem i asteryskiem przesyłamy sobie pocałunki, a nawias ostrokątny i trójka, dwa znaki, zastępują całe zdanie, które mogłoby mieć bardzo przyjemne znaczenie. Wiele młodych osób, które nie próbują dla przykładu, napisać wypracowania z kilkoma argumentami, nie poradzi sobie w życiu, w którym podczas rozmowy tych argumentów, również nie będą umiały znaleźć, a "nie bo nie" to nie argument, chyba że chodzi o gwałt.

Troszkę mnie przeraża wizja społeczeństwa zamkniętego w sobie, nieufnego, pozornie pozbawionego lęków, lecz pełnego fobii, które za kilkadziesiąt lat może nie umieć ze sobą rozmawiać, a tylko warczeć w oddaleniu kilometra.

niedziela

Toinette


 
"Maria Antonina" to trzeci film fabularny scenarzystki i reżyserki Sofii Coppoli, autorki osławionego "Między słowami". Jest to współczesna wersja opowieści o królowej Francji, niezrozumiałej legendzie, ale i ikonie swoich czasów. Dzięki temu filmowi możemy spojrzeć na tę postać świeżo, pozytywnie, zrozumieć ją, wgłębić się w jej psychikę, co wykracza po za możliwości podręczników od historii. Widzimy tu ją przede wszystkim jako kobietę, na pozór szczęśliwą, jednak zagubioną, sprzedaną, będącą tylko pionkiem w wielkiej politycznej grze. 
 
Akcja rozpoczyna się, gdy niespełna piętnastoletnia słodka Toinette, arcyksiężniczka, najmłodsza, najbardziej rozpieszczana córka słynnej Marii Teresy, opuszcza dom rodzinny, aby poślubić delfina Francji. Wyrwana z dziecięcych zabaw, grona przyjaciół, rodziny, trafia do Wersalu. Wtedy to zagubionej delfinie przychodzi się zmierzyć z wymyślną etykietą, dekadenckim klimatem, intrygami i przede wszystkim samotnością. Jest wówczas kobietą zagubioną, niepewną swego losu, nie znajduje szczęścia u boku męża, zajętego polowaniami. Nawet od strony matki nie może szukać wsparcia, gdyż ta ponagla ją ze skonsumowaniem małżeństwa i urodzeniem dziedzica, który ma być symbolem sojuszu Habsburgów i Burbonami. 
 
Wszystko pęka nagle jak mydlana bańka. Wydana za mąż w wieku 15 lat, zostaje królową w wieku 19, by za jakiś czas przejść do historii jako żywa legenda. Zostaje wyniesiona na równi z Marią Teresą, Katarzyną II. Akcja nabiera tempa. Z czasem bohaterka dojrzewa, jest bardziej świadomą swojej władzy, swojej nieprzeciętnej urody. Na naszych oczach, staje się kobietą, żoną, królową, aż nareszcie matką. 
Dalsze lata naszej bohaterki upływają w bajecznych strojach, na pięknych balach, hazardzie, romansie w rozkosznym Petit Trianon. O jej stylu życia mówi już cały Paryż, cała Francja, ba nawet cała Europa.
Widz nawet nie spostrzeże, jak mijają lata. Sofia Coppola karmi nas efektownymi scenami, lukrowanymi ciasteczkami, rzeką szampana, puchatymi owieczkami, kwiatkami w ogrodzie, małymi rozigranymi pieskami, biżuterią, przepychem. Nie dzieje się nic ważnego, lecz film hipnotyzuje i pomaga nam zrozumieć bohaterkę.
 
Podobny efekt przeżywa sama bohaterka. Nie wie (a raczej nie chce wiedzieć), co dzieje się w świecie polityki, która tak brutalnie sprzedała ją. Nie jest świadomą. Izoluje się od poddanych. Nawet nie wie jakie niebezpieczeństwo na nią czeka. 
Zostaje wyrwana ze snu. Zostaje jej odebrane to co kocha. Fersen wyjeżdża na wojnę, dwoje dzieci umiera, koteria w obawie przed rewolucją ucieka z kraju. Na zasługę zasługuje końcówka filmu, gdzie bohaterka spotyka się ze swoim przeznaczeniem.
 
Są to sceny niezwykle efektowne, lecz jak bardzo brutalne. Paryżanie nacierają na Wersal. Podnoszą rękę na własną królową, z której wrogowie zrobili źródło ich nieszczęścia. Wyzwiska, broń, a nad tym wszystkim, na balkonie, znienawidzona królowa. Czy widzi ona w tym wygłodniałej, biednej szarej masie, lud, który ją kochał, witał we Francji? I czy widzi w nim swoją przyszłość, w której zdobną karocę, zmieni w wóz dla straceńcowi, olśniewającą suknie w białą koszulę nocną, pochlebstwa w obelgi, panny dworskie w bluźnierców, słodki pałacyk w cele, marmurowe schody w drewniane stopnie szafotu, tron w gilotynę? 
 
Sofii Coppoli należy się pokłon za dopracowanie szczegółów. Za odwzorowany klimat dekadencji, słodkiej ignorancji... Dała wiele pięknych scen, niektórych łzawych, brutalnych, romantycznych, spokojnych, mnóstwa sprzeczności. Niektórzy w tym przepychu obrazu widzą wadę. Jest to jednak efekt zamierzony. Maria Antonina jest kobietą przede wszystkim zagubioną i dopiero po roku 1789 ukazuję swoje prawdziwe, głębokie oblicze, moc, cechy odziedziczone przez ambitną matkę. 
Mimo moje zafascynowaniem tym filmem, dostrzegam w nim kilka gaf, które popełniła sama reżyserka. Realizując taką produkcję, nie powinna popełniać takich błędów historycznych. Pierwsza i najbardziej mnie drażniącą pomyłką jest pomylenie rodziców księcia d'Angoulême. W rzeczywistości jego rodzicami był hrabia d'Artois i Maria Teresa de Savoi, a nie jak wskazuje na to film hrabia de Provance i Maria Józefa de Savoi(błąd mógł wynikać z tego, że Provance był bratem hrabiego d'Artois, a ich żony były rodzonymi siostrami). Kolejnym błędem jest romans z Fersenem, do którego doszło po narodzinach synów Marii Antoniny. Coppola wprowadza nas przez to błąd, bo daje do zrozumienia, że to on może być ojcem chłopców. Trzecią zauważoną pomyłką jest kolejność umierania dzieci. Najpierw zmarła Zofia-Helena-Beatrycze, po niej Ludwik-Karol, nie odwrotnie. Ostatnią niedopatrzeniem jest wiek dzieci. W chwili zakończenia akcji filmu (1789 rok), Mademe Royal ma lat 10, nie jak wskazuje wiek granej przez niej aktorki 5-6. Takie błędy nie powinny, mieć miejsca.
 
Sofia Coppola odważnie podeszła do sprawy muzyki. Stworzyła piękny kontrast. Do savoir vievr'u , etykiety, ponad półmetrowych fryzur, dołączyła popowo-rockową-rapową muzykę. Efekt wyszedł pozytywnie zaskakujący, innowacyjny. 
 
Zaciekawi was również sama obsada aktorska. W rolę Marii Antoniny wcieliła się Kirsten Dunst, znana z "Wywiadu z wampirem", "Jumanji", "Spidermena" i wielu innych hollywoodzkich produkcji. Postać królowej francuskiej oddała świetnie. Potrafiła dostawać ataku płaczu, by po chwili wybuchnąć śmiechem i bawić dalej. Pięknie wyuczyła się poruszać jak ona, żywiołowo, lecz subtelnie, mówić z należytym akcentem, kokietować. Każdym ruchem przypominała naszą królową rokoka. 
W rolę Ludwika XVI wcielił się kuzyn reżyserki, Jason Schwartzman. Jego słabą stroną była fizyczność, lecz udało mu się nadrobić dobrą grą aktorską. Historyczny Ludwik XVI nie był wzrostem równy małżonce, nie przypominał dzieciaka, wręcz odwrotnie, był wyjątkowo rozwinięty jak na swój wiek, barczysty, silny (w końcu jego pradziadkiem był sam August Mocny).
Na pochwalę zasługuję również: Rip Torn (Ludwki XV) i Judy Davis (hrabina de Noailles), a także moja faworytka Shirley Henderson (madame Sophie). Wiernie oddała delikatną de Lamballe Mary Nighy. Asia Argento sprawdziła się jak metresa Du Barry, jednak do dziś nie mogę wybaczyć pchającej się na świat Shiloh, która uniemożliwiła zagranie Angelinie Joli tej roli.
Czarną owca obsady jest Jamie Dornan, model (znany głównie z kampanii Calvina Kleina wraz z Rosie Huntington-Whiteley i związku z Keirą Knightley), bez żadnego doświadczenia filmowego. Wcielił się się w rolę samego Fersena. Przyznam, że wizualnie są oni podobni, wysocy, ciemnowłosi, śniadzi, o podłużnej twarzy i wyraźnie zaznaczonymi kościami policzkowymi, jednak swoją postać zagrał beznadziejnie. Wgłębiwszy się w biografię Marii Antoniny, ujrzymy piękny romans, skrywany, przepełniony westchnieniami, wyznaniami i opiekę jaką sobie dawali. Coppola zakłamała trochę historię. Reżyserka zaserwowała nam kilka scen miłosnych pod rząd (mimo tego dobrze obmyślanych i nastrojowych), a Dornam nawet przez chwilę nie potrafi zagrać nonszalanckiego, opiekuńczego i bez pamięci zakochanego Fersena. Jest ładny, tylko ładny, przez co można go ustawić na równi z wieloma innymi ozdobnikami, tego filmu. 
 
Ten film to istny wizualny cud. W całej swojej nienaturalności, jest najzupełniej prawdziwy i wiernie oddający stylu życia królowej rokoka, przedstawiając ją jako ofiarę swojej epoki. Moja ocena tego filmu, mimo wyżej wspomnianych mankamentów, jest pozytywna. Szczerze zachęcam do obejrzenia tej produkcji. 




piątek

Did no mean never?

Widziałem dziś zeszłoroczną Annę Kareninę, długo zbierałem się, żeby to zrobić, ponieważ nie chciałem popsuć dobrego wyobrażenia tej powieści i nie chciałem się rozczarować. Film nie wydawał mi się dobry. Wielu fanów Keiry oburzy się, gdy powiem że nie pasuję do roli Anny, co wcale nie umniejsza jej, poniważ aktorką jest dobrą. Keira była zbyt trzpiotowata, zbyt urocza, urok Anny tkwił głęboko, a Keira nie umiała oddać ani jej walorów, ani jej obrzydzenia do męża, ani nieszczęścia związanego z rozstaniem z synem. Pan Johnson nie pasuje mi do roli Aleksieja Kiryłłowicza. Wrońskim był mężczyzną przeciętnym, a przy tym męskim, postawnym, zbyt wcześnie łysiejącym i z włosami na karku. Aaron to młodzieniaszek, to że w wieku 22 lat, ma żonę dwa razy starszą od siebie i dwójkę dzieci, nie uczyni z niego dojrzałego mężczyzny jakim był Aleksiej. Zrobił on z oficera rajskiego ptaka, zmanierowanego, nieodpowiedzialnego, poza tym Wroński był rówieśnikiem Anny, lub mógł być od niej starszy. Ogólnie spostrzegłem, że w filmie tym odmłodzono wiele postaci. Również Karenin był zgrzybiały i podstarzały, a nie ukrywajmy, że Jude, nawet nie wiem jakby chciał, nie odda dobrze tej postaci. Zastrzeżenia mam również do Lewina, podobne jak do całej reszty.

Jedynymi postaciami, które mnie ujęły i dobrze oddały swoje rolę są Cara Delavigne jako księżniczka Sorokina i księżna Twerska, oraz moskiewscy bohaterowie: Obłońscy i Szczerbaccy, zabrakło mnie jedynie postaci Koznyszewa, Warieńki i średniej z sióstr Szczerbackich, Natalii Lwow.

W porównaniu z poprzednią wersją Anny Kareniny, z byłą żoną Żuławskiego w roli tytułowej, film wychodzi blado, wiele scen jest pominiętych, które bardziej określiłyby Annę jako personę non gratę, czyli odmówienie wizyty żony starszego Wrońskiego, usprawiedliwioną dorastającymi córkami w domu i odrzucenie przez Betsy, która sama romansowała z Tuszkiewiczem, a nie znalazła odwagi, by opuścić męża.

Ujęła mnie jednak scena w teatrze, której zabrakło w poprzedniej ekranizacji, choć w towarzystwie Anny nigdy nie znalazłaby się księżna Miagkaja, należąca do koterii księżnej Twerskiej. W teatrze towarzyszyła jej stara ciotka Barbara Obłońska, również niepopularna jak jej bratanica. Naprawdę mam ochotę nieraz wysłać twórcom filmów swoje egzemplarze książek, by porównali je z własnymi.

Film był dla mnie zbyt amerykański i potwierdził moją opinię, że rosyjskiej literatury w ekranizacji, nie odda produkcja o zupełnie odmiennej kulturze. Zachęcam jednak do obejrzenia tego filmu i porównania z poprzednimi wersjami, lub książką.

xxx




czwartek

Hi, Society.

Zaniedbywałem ostatnio swojego bloga i z chętnie opowiedziałbym o swoim kocie, który na obroży ma wypisane wszelkie moje dane personalne, łącznie z kodem pocztowym, w razie gdyby ktoś chciał mi go odesłać poleconym, albo gdy sprzedawczyni wymieniła mi moje wszelkie wady budowy. Zajmę się jednak czymś innym, co przykuło moją uwagę.

Gdy rozejrzałem się po swoich znajomych, zauważyłem ogromną negatywność. Strasznie trudno naszemu społeczeństwu opowiedzieć jakąś pozytywną nowinę, a jeżeli już udaje się nam powiedzieć o kimś coś miłego, od razu po tym pojawia się magiczne słowo "ale", po czym sypiemy stosem stwierdzeń, negujących wszystko.

Na pytanie o nasze samopoczucie, mamy dwie drogi rozmowy: tradycyjne "ok" lub/i "nuda", tudzież opowiadamy, jak nasze życie jest potworne, ile przytyliśmy, kto, dlaczego się do nas nie odzywa, i innymi problemami rodem z gimbazy. To straszne, że nie potrafimy przyznać się do jakiegoś, nawet małego, powodzenia, lub do tego, że czujemy się dobrze.

Podobieństwo znajduję w podrzędnych polskich mediach. Za przykład przytoczę pewną grafikę która przedstawiała wkład NFZ w służbę zdrowia, porównując wkład WOŚP, który wyglądał przy tym dość blado. To była dość okrutna ironia, ponieważ cieszyć powinno się z każdej pomocy. I tu znów Polacy, sami sobie, nie pozwalają czuć dumy, zadowolenia. Ktoś naprawdę skończony, splunął na godziny ciężkiej pracy, tysięcy wolontariuszy.

Swoją drogą, skąd u Polaków przekonanie, że kogoś interesuję ich opinia. Kliknąłem kiedyś artykuł na wp, o powodzeniu Anji Rubik na rynku zachodnim, na co my, Polaczki, odpowiadamy jaka dla nas Anja jest brzydka, jaka chuda, jaka aseksualna. Właściwie nie wiem po co ktoś piszę takie komentarze, gdyż nie trzeba być geniuszem, że modelka musi być szczupła, powinniśmy być dumni z tego, że Polka robi karierę, jest doceniona, a przede wszystkimi po co ktoś czyta artykuły o tematyce, która mu się nie podoba. Kochani, jeżeli ktoś chce pochwalić się swoją twórczością, niech walnie sobie jakiś doktorat, zostanie dobrym publicystą, a nie okrasza internet wypowiedziami, składającymi się z kilku słów, w których mimo zwięzłości, pomarzyć można o poprawności językowej.

Miłego wieczoru : *

poniedziałek

Running to stand still

Moje ostatnie samopoczucie, najlepiej ukazywałaby pamiętna scena Grety Garbo, w The Grand Hotel. Naprawdę mam ochotę oprzeć się o futrynę i jęczeć "I want to be alone". Jestem nieraz zbyt melodramatyczny, co zostaję otwartą kwestią do żartów moich znajomych. Wszystko co mnie otacza uważam za podstęp, zamierzaną urazę w moją stronę, ale czasem bywa śmiesznie, szczególnie gdy rzucam rzeczami w których wyglądam źle.

Pisałem dziś znów maturę. OKE zrobiło sobie chyba żart, ponieważ każda szkoła musiała nagrać sama listening, był to dla mnie cios poniżej pasa, ponieważ mam słabość do głosu jednej z nauczycielek(brzmi jak Anna Wintour), ogólnie mam do niej słabość.

Mam braki w książkach, że chwilami sięgam, aż po Mickiewicza i "Byłam Ci ja w Petrsburgu, nie raz nie dwa(...)" znam już na pamięć. Muszę zorganizować sobie dobrą książkę.


piątek

Live alone and like it

Pora, abym napisał coś od siebie. Sylwester spędziłem u Je, wraz z Małgorzatą Różą, facetem Je i naszymi wspólnymi przyjaciółmi. Wstawiony byłem już przy pokazywaniu Davidoffem, co gdzie pokroić, ile dodać. Lubię pić. Gdy już wyszliśmy z czasu przygotowań, bawiłem się świetnie, choć w opinii wielu gdy bawię się dobrze wyglądam jak gwiazda porno. Żarcik.

Napisałem ostatnio próbne matury i udowodniłem sobie jak wielu rzeczy nie umiem. Polski był porażką, choć odszukiwać można w nim błędów twórców arkusza, gdyż podobno wiedzy o lekturze wymagać nie można w części zamkniętej. Podkreśla to w moim mniemaniu moją dosadną opinię o większości pracowników oświaty. Niektórzy chyba zapominają, że szkolnictwo wpisane jest w dział usług, gdzie rządzi zasada "nasz klient nasz pan". Gdy kasjer- usługodawca, jest nieprzyjemny, nie ma kompetencji, wylatuje, takie prawo rynku. Natomiast w oświacie, panuje zasada pij i popuszczaj pasa. Miałem nauczyciela który prowadził lekcję niemalże czytając podręcznik, wbrew opinii wielu z nas umie czytać. Słów polonistki mogę policzyć na palcach jednej ręki, dalej dyktuje notatkę ze swojego zeszytu. Inwentura w bibliotece trwa półtora miesiąca, półtora miesiąca popijania kawy i odbierania za to wynagrodzenia.

Pracownicy oświaty, administracji działają na mnie jak płachta na byka. Na szczęście od rzeczy które mnie denerwują(a jest ich wiele), jako przeciwwagę, mam swoje dziwactwa, w które uciekam. Mam ich wiele. Lubię jeść śniadanie, przy Śniadaniu u Tiffaniego. Hoduję myszki rzadkiej barwy i każę je karmić białą kiełbaską i świeżą śmietanką, co jakiś czas maślanką i rudą kotkę, która w mojej opinii zawsze jest na coś chora.Wstaje bardzo wcześnie, nie umiem siedzieć do późna. Czytam książki od piątej rano, a po szkole nie mam nawet ochoty ich wziąć do ręki. Przeraźliwie boję się kamienia w wodzie i mam zły humor zawsze w poniedziałek, a gdy siadam na krześle lubię położyć nogi na poduszce. I choć prowadzę samotniczy tryb życia, który lubię, staram się zawsze ugrzać gości przy rodzinnym ognisku.