"Maria Antonina" to trzeci film
fabularny scenarzystki i reżyserki Sofii Coppoli, autorki osławionego
"Między słowami". Jest to współczesna wersja opowieści o królowej
Francji, niezrozumiałej legendzie, ale i ikonie swoich czasów. Dzięki temu
filmowi możemy spojrzeć na tę postać świeżo, pozytywnie, zrozumieć ją, wgłębić
się w jej psychikę, co wykracza po za możliwości podręczników od historii.
Widzimy tu ją przede wszystkim jako kobietę, na pozór szczęśliwą, jednak
zagubioną, sprzedaną, będącą tylko pionkiem w wielkiej politycznej grze.
Akcja rozpoczyna się, gdy niespełna
piętnastoletnia słodka Toinette, arcyksiężniczka, najmłodsza, najbardziej
rozpieszczana córka słynnej Marii Teresy, opuszcza dom rodzinny, aby poślubić
delfina Francji. Wyrwana z dziecięcych zabaw, grona przyjaciół, rodziny, trafia
do Wersalu. Wtedy to zagubionej delfinie przychodzi się zmierzyć z wymyślną
etykietą, dekadenckim klimatem, intrygami i przede wszystkim samotnością. Jest
wówczas kobietą zagubioną, niepewną swego losu, nie znajduje szczęścia u boku
męża, zajętego polowaniami. Nawet od strony matki nie może szukać wsparcia,
gdyż ta ponagla ją ze skonsumowaniem małżeństwa i urodzeniem dziedzica, który
ma być symbolem sojuszu Habsburgów i Burbonami.
Wszystko pęka nagle jak mydlana bańka. Wydana
za mąż w wieku 15 lat, zostaje królową w wieku 19, by za jakiś czas przejść do
historii jako żywa legenda. Zostaje wyniesiona na równi z Marią Teresą,
Katarzyną II. Akcja nabiera tempa. Z czasem bohaterka dojrzewa, jest bardziej
świadomą swojej władzy, swojej nieprzeciętnej urody. Na naszych oczach, staje
się kobietą, żoną, królową, aż nareszcie matką.
Dalsze lata naszej
bohaterki upływają w bajecznych strojach, na pięknych balach, hazardzie,
romansie w rozkosznym Petit Trianon. O jej stylu życia mówi już cały Paryż,
cała Francja, ba nawet cała Europa.
Widz nawet nie
spostrzeże, jak mijają lata. Sofia Coppola karmi nas efektownymi scenami, lukrowanymi
ciasteczkami, rzeką szampana, puchatymi owieczkami, kwiatkami w ogrodzie,
małymi rozigranymi pieskami, biżuterią, przepychem. Nie dzieje się nic ważnego,
lecz film hipnotyzuje i pomaga nam zrozumieć bohaterkę.
Podobny efekt przeżywa sama bohaterka. Nie
wie (a raczej nie chce wiedzieć), co dzieje się w świecie polityki, która tak
brutalnie sprzedała ją. Nie jest świadomą. Izoluje się od poddanych. Nawet nie
wie jakie niebezpieczeństwo na nią czeka.
Zostaje wyrwana ze
snu. Zostaje jej odebrane to co kocha. Fersen wyjeżdża na wojnę, dwoje dzieci
umiera, koteria w obawie przed rewolucją ucieka z kraju. Na zasługę zasługuje
końcówka filmu, gdzie bohaterka spotyka się ze swoim przeznaczeniem.
Są to sceny niezwykle efektowne, lecz jak
bardzo brutalne. Paryżanie nacierają na Wersal. Podnoszą rękę na własną
królową, z której wrogowie zrobili źródło ich nieszczęścia. Wyzwiska, broń, a
nad tym wszystkim, na balkonie, znienawidzona królowa. Czy widzi ona w tym
wygłodniałej, biednej szarej masie, lud, który ją kochał, witał we Francji? I
czy widzi w nim swoją przyszłość, w której zdobną karocę, zmieni w wóz dla
straceńcowi, olśniewającą suknie w białą koszulę nocną, pochlebstwa w obelgi,
panny dworskie w bluźnierców, słodki pałacyk w cele, marmurowe schody w drewniane
stopnie szafotu, tron w gilotynę?
Sofii Coppoli należy się pokłon za
dopracowanie szczegółów. Za odwzorowany klimat dekadencji, słodkiej
ignorancji... Dała wiele pięknych scen, niektórych łzawych, brutalnych,
romantycznych, spokojnych, mnóstwa sprzeczności. Niektórzy w tym przepychu
obrazu widzą wadę. Jest to jednak efekt zamierzony. Maria Antonina jest kobietą
przede wszystkim zagubioną i dopiero po roku 1789 ukazuję swoje prawdziwe,
głębokie oblicze, moc, cechy odziedziczone przez ambitną matkę.
Mimo moje
zafascynowaniem tym filmem, dostrzegam w nim kilka gaf, które popełniła sama
reżyserka. Realizując taką produkcję, nie powinna popełniać takich błędów
historycznych. Pierwsza i najbardziej mnie drażniącą pomyłką jest pomylenie
rodziców księcia d'Angoulême. W rzeczywistości jego rodzicami był hrabia
d'Artois i Maria Teresa de Savoi, a nie jak wskazuje na to film hrabia de
Provance i Maria Józefa de Savoi(błąd mógł wynikać z tego, że Provance był
bratem hrabiego d'Artois, a ich żony były rodzonymi siostrami). Kolejnym błędem
jest romans z Fersenem, do którego doszło po narodzinach synów Marii Antoniny.
Coppola wprowadza nas przez to błąd, bo daje do zrozumienia, że to on może być
ojcem chłopców. Trzecią zauważoną pomyłką jest kolejność umierania dzieci.
Najpierw zmarła Zofia-Helena-Beatrycze, po niej Ludwik-Karol, nie odwrotnie.
Ostatnią niedopatrzeniem jest wiek dzieci. W chwili zakończenia akcji filmu
(1789 rok), Mademe Royal ma lat 10, nie jak wskazuje wiek granej przez niej
aktorki 5-6. Takie błędy nie powinny, mieć miejsca.
Sofia Coppola odważnie podeszła do sprawy
muzyki. Stworzyła piękny kontrast. Do savoir vievr'u , etykiety, ponad
półmetrowych fryzur, dołączyła popowo-rockową-rapową muzykę. Efekt wyszedł
pozytywnie zaskakujący, innowacyjny.
Zaciekawi was również sama obsada aktorska. W
rolę Marii Antoniny wcieliła się Kirsten Dunst, znana z "Wywiadu z
wampirem", "Jumanji", "Spidermena" i wielu innych
hollywoodzkich produkcji. Postać królowej francuskiej oddała świetnie.
Potrafiła dostawać ataku płaczu, by po chwili wybuchnąć śmiechem i bawić dalej.
Pięknie wyuczyła się poruszać jak ona, żywiołowo, lecz subtelnie, mówić z
należytym akcentem, kokietować. Każdym ruchem przypominała naszą królową
rokoka.
W rolę Ludwika XVI
wcielił się kuzyn reżyserki, Jason Schwartzman. Jego słabą stroną była
fizyczność, lecz udało mu się nadrobić dobrą grą aktorską. Historyczny Ludwik
XVI nie był wzrostem równy małżonce, nie przypominał dzieciaka, wręcz
odwrotnie, był wyjątkowo rozwinięty jak na swój wiek, barczysty, silny (w końcu
jego pradziadkiem był sam August Mocny).
Na pochwalę zasługuję
również: Rip Torn (Ludwki XV) i Judy Davis (hrabina de Noailles), a także moja
faworytka Shirley Henderson (madame Sophie). Wiernie oddała delikatną de
Lamballe Mary Nighy. Asia Argento sprawdziła się jak metresa Du Barry, jednak
do dziś nie mogę wybaczyć pchającej się na świat Shiloh, która uniemożliwiła
zagranie Angelinie Joli tej roli.
Czarną owca obsady
jest Jamie Dornan, model (znany głównie z kampanii Calvina Kleina wraz z Rosie
Huntington-Whiteley i związku z Keirą Knightley), bez żadnego doświadczenia
filmowego. Wcielił się się w rolę samego Fersena. Przyznam, że wizualnie są oni
podobni, wysocy, ciemnowłosi, śniadzi, o podłużnej twarzy i wyraźnie
zaznaczonymi kościami policzkowymi, jednak swoją postać zagrał beznadziejnie.
Wgłębiwszy się w biografię Marii Antoniny, ujrzymy piękny romans, skrywany,
przepełniony westchnieniami, wyznaniami i opiekę jaką sobie dawali. Coppola
zakłamała trochę historię. Reżyserka zaserwowała nam kilka scen miłosnych pod
rząd (mimo tego dobrze obmyślanych i nastrojowych), a Dornam nawet przez chwilę
nie potrafi zagrać nonszalanckiego, opiekuńczego i bez pamięci zakochanego
Fersena. Jest ładny, tylko ładny, przez co można go ustawić na równi z wieloma
innymi ozdobnikami, tego filmu.
Ten film to istny wizualny cud. W całej
swojej nienaturalności, jest najzupełniej prawdziwy i wiernie oddający stylu
życia królowej rokoka, przedstawiając ją jako ofiarę swojej epoki. Moja ocena
tego filmu, mimo wyżej wspomnianych mankamentów, jest pozytywna. Szczerze
zachęcam do obejrzenia tej produkcji.
Maria Antonina - mój ulubiony film ever! Oglądałam już ze 100 razy i na pewno jeszcze nie raz obejrzę! Fajnie że piszesz o takich filmach :)
OdpowiedzUsuńZapraszam serdecznie do mnie :)
Maria Antonina stanowi dla mnie źródło inspiracji już od wielu lat. A film jest po prostu bajeczny. Sofia stworzyła coś niesamowitego.
OdpowiedzUsuńJa także ubolewam z powodu spłycenia przez reżyserkę relacji pomiędzy Antoinette a Fersenem. Przecież była to bardziej platoniczna niż cielesna miłość.
PS: Polecam Ci książkę "Tajemny Dziennik Marii Antoniny" Carolly Erickson. Dużo w niej fikcji literackiej, ale naprawdę, powieść jest godna polecenia.
Pozdrawiam.
Pozdrawiam!
Maria Antonina jest moją idolką od dawna. Dostałam po niej nawet imiona, tyle ze w odwrotnej kolejności :)
OdpowiedzUsuńCzyż dekadentyzm to nie termin, który po raz pierwszy wprowadzony został pod koniec XIX wieku i charakterystyczny jest wyłącznie dla schyłku tegoż stulecia?
OdpowiedzUsuńNie :). Jeżeli chcesz już zadrzeć nosa, już nawet nie polecam przeczytania jakiejś biografii Marii Antoniny, ale chociaż wystukanie dekadentyzmu w cioci Wikipedii. Termin używany był już za Monteskiusza urodzonego u schyłku XVII/XVIII wieku, tworzącego w XVIII, zmarłym w 1755, czyli w rok narodzenia Marii Antoniny, więc termin ten już był znany od wielu lat i jego nurt był bardzo popularny w Petit Trianon.
UsuńJeden z moich ulubionych filmów, dzięki niemu zainteresowałam się sylwetką Marii Antoniny
OdpowiedzUsuń