poniedziałek

#51

Jedna z najpiękniejszych niespodzianek jaką może Ci zostawić przyjaciółka w kopiach roboczych ;).


Pewnie każdy z was zastanawiał się kim jest Nikodem? Czy ma lat 17 czy 24? Czy jest gejem? Czy lubi pić mleko po północy? Nikodem jest człowiekiem, stwierdzenie oczywiste choć nie do końca.
Nikodema poznałam 25 lutego 2012 roku. Wybrał mnie z miliona użytkowników i napisał. Nie wiedziałam, że tak się do niego przywiąże. Nie wiedziałam, że tak bardzo będę chciała jego szczęścia. Nienawidzę go najbardziej na świecie, ale i uwielbiam go jak nikogo innego. Poza jaką przybiera nie jest prawdziwa w 100%, bo moi mili Nikodem przeżywa upadki.
Pamiętam, tak jakby to było dziś, jak bardzo przeżywał upadek swojej pierwszej miłości. Jak nie chciał się iść umyć. Nie wiem co było powodem, ale wiem, że wtedy uświadomiłam sobie, że mi na nim zależy. Zależy mi na palancie, który nie przepuści żadnej okazji żeby mi dogryźć, obrazić. Człowieku, który w pobliżu czegoś nowego zachowuje się jak idiota.
Waldorf jak przystało na prawdziwego romantyka nie myśli logicznie, kieruje się emocjami i wpada na dziwne pomysły. Nie można z nim współpracować, ale gdy ta nieszczęsna chwila następuję jest tak bardzo zabawnie, że nie można się przestać uśmiechać. Nie można z nim rozmawiać przez telefon, bo gdy się zaśmieje, to padam i nie wstaje. Mimo, że tak bardzo wypominam mu jego wady, w pewnym stopniu jest idealny. Nikodem zrobi wszystko dla przyjaciół, nawet zaśpiewa jak będzie trzeba. Jest ciepłą osobą, o niespodziewanym wdzięku. Gdy się go zawiedzie, wybacza od razu, chociaż nie dopuszcza tego do wiadomości i ukrywa w sobie. Za to nie lubi gdy ukrywa się coś przed nim. 2 tygodnie biłam się z myślami, nie spałam, płakałam, bo nie umiałam przyznać łączącej nas relacji racji.
Nigdy nie spotkałam nikogo tak oddanego zwierzętom, kto płacze przy każdej ich najmniejszej krzywdzie. Kto hoduje własne zoo i dobrze mu z tym. Kto uwielbia myszy, koty i psy co tak bardzo udowadnia jak strasznie jest kontrastowy.
Mogłabym się rozpisywać, skompromitować go, wielbić i rozdrażnić, ale prawda jest taka, że Nikodem jest takim człowiekiem jakim każdy z nas po części chciałby być. Jest ciepły, wrażliwy i skromny. Na pierwszy rzut oka wydaje się pseudo inteligentny, co jest nieprawdą. Tak bardzo chciałabym mu podziękować, za to co zrobił i co mam nadzieje, że zrobił. Mimo tego, że mnie wychowuje nie zamieniłabym go na innego przyjaciela. Ten opis nie jest długi, ale rzeczowy, prawdziwy. Taki jak Nikodem dla mnie. Nie wyobrażam sobie życia bez niego. I taki jest właśnie moi państwo Nikodem,dobry, nie ma innego przymiotnika, gdy się pojawia zaczyna stanowić kawałek twojego świata.
I.

kocham <3

czwartek

#50

Do rozmowy o tolerancji w Polsce zaprosiłem anonimowego homoseksualistę, by wspólnie odkryć, że pod płachtą łatki pedała, lesby, cioty kryją się ludzie równi nam, którzy jak my mają swoje pragnienia i popełniają błędy.

-Jeszcze do 1990 roku homoseksualizm uznawany był za chorobę, czy traktowano Cię jako chorego, ze względu na orientację?                                                                                                          -Tak naprawdę o mojej orientacji zacząłem cokolwiek wspominać w 2006 roku, w klasie maturalnej, więc od 1990 roku jakiś czas minął i trochę chyba ludzie przyzwyczaili się, że gej to może nie tyle ktoś chory, ale jakiś dziwak, ekscentryk, ktoś wystawiony poza margines społeczny i nieliczący się w naszym grajdołku. Mam to szczęście, że nigdy w rodzinnym domu nie miałem problemu w związku ze swoją orientacją, bo mieliśmy już wcześniej w rodzinie osoby LGBT, a mama - jak to mama - zna mnie lepiej niż ja siebie samego i przeczuwała niemal od zawsze, że będę nie taki, jakby obcy ludzie sobie tego życzyli. Jednak niektórzy mają problem, by bliscy ich zaakceptowali, czym to jest spowodowane. To chyba nic odkrywczego, ale wydaje mi się, że taki problem powoduje przede wszystkim religia, czasem troska, a czasem taka dziwna chęć, by własne dziecko było taką lepszą wersją rodzica. O przypadkach osób LGBT odrzuconych przez rodziców z powodów religijnych tylko słyszałem. Znam osobiście lesbijkę, której matka homoseksualizm córki przeżywała bardzo długo wyłącznie z troski o nią - "nie chcę, żeby ktoś cię skrzywdził", "ludzie tego nie tolerują", "co powiedzą inni?" Znam też takich, którzy nigdy nie ujawnili się przed rodziną i po prostu zerwali z nimi kontakt. Chciałbym zrzucać winę na patriarchat, ale istnieje wiele kultur typowo patriarchalnych (Japonia, Azja Południowa, czy Starożytna Grecja), które z homoseksualizmem nie miały większych problemów (z zastrzeżeniem, że w Japonii homoseksualizm jest traktowany raczej jak ekstrawagancja, ale wciąż akceptowany).
-Ostatnimi czasy stają się modne miejsca gay-friendly, mekki osób homoseksualnych, gdzie zdarza się, że przez swoją orientację dostają różnego rodzaju upusty. Czy nie jest to oznaka, że homoseksualiści, chcą się różnić od innych? Takie miejsca wydają się trochę niesprawiedliwe i przecież w złym smaku byłoby, gdyby powstały miejsca straight-friendly, albo autobusy dla homoseksualistów, miejsca w ławkach szkolnych.
-Tak naprawdę nikt niczyjej orientacji nie sprawdzi. Słyszałem o jakimś sklepie w Łodzi, który miałby rozdawać karty zniżkowe dla osób LGBT. W rezultacie karty dostawały nie tylko osoby LGBT, ale również popierający tę grupę, bo przecież homofob takiej karty nie wziąłby, wszak to obraza. Same miejsca gay-friendly jako takie są jak najbardziej w porządku - one są dla wszystkich, acz nie tolerują chamstwa, a przez takie miejsca mam również na myśli miejsca pracy, w których śmiało można powiedzieć, że potrzebujesz 2 dni urlopu, bo rozchorował się twój partner, bez wyrazu obrzydzenia na twarzy rozmówcy. To jest niesamowita ulga, kiedy nie musisz udawać kogoś, kim chcą inni, żebyś był, gdzieś, gdzie musisz pojawiać się codziennie po 8 godzin. Co do tego, czy homoseksualiści chcą się różnić - nie tyle chcą, co i tak już się różnią - "każdy różny, wszyscy równi". Tylko dobrze byłoby, gdyby osoby nieheteronormatywne nie budowały same sobie gett. Solidaryzm, a nie segregacja przede wszystkim.
-Przypomniała mi się właśnie historia pewnej dziewczyny. Miała niewiele lat, gdy rozkochał ją dojrzały mężczyzna. Miesiąc po ślubie przyłapała go z kolegą z pracy, a potrzebował jej tylko by mieć przykrywkę i miał mu kto prowadzić dom. Jest to doskonały przypadek, gdzie to młoda dziewczyna została skrzywdzona przez homoseksualistę, a takich sytuacji jest dość sporo. Chyba nie można tego usprawiedliwić jedynie lękiem przed ukazaniem swojej orientacji, gdzieś są przecież granice. Homoseksualiści mają więc chyba na swoim koncie parę grzechów wyrządzonych społeczeństwu, co o tym myślisz?
-To jest sprawa dosyć trudna, bo z jednej strony jest mężczyzna, który bierze ślub z kobietą - i jestem przekonany, że pod wpływem presji społecznej, z lęku przed rodziną, bo nie chce mi się wierzyć, że tylko z powodu utrzymywania domu; a wiem, że mężczyźni też sobie w tym nieźle radzą - a z drugiej skrzywdzoną, oszukaną dziewczynę, która zakochała się w przykrywce, w odgrywanej postaci, która nigdy nie istniała. Ani jedno (dyskryminacja osób homoseksualnych), ani drugie (oszustwa osób homoseksualnych) nie może być usprawiedliwione - jedna zbrodnia nie może usprawiedliwiać drugiej. To jest doskonały przykład, który pokazuje, że nastroje homofobiczne i nierówność małżeńska mogą uderzyć również osoby heteroseksualne, które ze środowiskiem LGBT pozornie nie mają nic wspólnego. To się po prostu - brzydko mówiąc - nie opłaca nikomu; więcej szkody niż pożytku.
-Ale presja nie jest chyba obecnie, aż tak wielka by nie znaleźć sobie wystarczająco dużo odwagi, by z tchórzostwa nie krzywdzić niewinnych osób.
-To chyba zależy gdzie. W dużym mieście chyba nie jest tak strasznie - ludzie bardziej otwarci, łatwiej o nowe znajomości, kiedy dotychczasowi postanowią zerwać kontakt. W małych miastach, miasteczkach i mieścinach, w których każdy zna każdego i wszyscy wiedzą, kogo tym razem nie było na mszy w niedzielę, jest - wierzę - drastycznie trudne. To jest samobójstwo społeczne i skazanie siebie na ostracyzm i szykany. Mnie samemu, mimo że jestem z dużego miasta, było bardzo (bardzo, bardzo, bardzo) trudno przyznać się przed kimkolwiek i nie wiem, czy byłoby mi jakkolwiek łatwiej przyznać się dzisiaj. Są tacy, którym takie wyznania przychodzą z łatwością.
-Słyszałem też, gdy pewien homoseksualista, twierdził, że poślubi kobietę tylko dlatego, żeby mieć dzieci. Ze swoją orientacją się nie kryje, więc zrobiłby to z premedytacją.                                             -Jeśli ta kobieta zgadza się na taki układ, to nie widzę problemu. Jeśli jednak to wszystko wynika z egoizmu tego mężczyzny, to nie rozumiem tego, nie potrafię usprawiedliwić i stanowczo odradzam takich praktyk. Cel nie uświęca środków
-W chęci posiadania przez geja dzieci jest więc egoizm?
-Może egoizm jest trochę nietrafionym słowem, ale jeśli miałby osiągnąć swój cel, nie licząc się z innymi (tj. oszukawszy jakąś kobietę), to nie potrafię tego moralnie usprawiedliwić. Ale powiedziałeś, że ten człowiek nie kryje się ze swoją orientacją, więc taka potencjalna żona wie, w co się angażuje, a skoro wie i wyraża na to zgodę, to nie widzę problemu. A chęć posiadania dzieci to potrzeba tudzież marzenie, do którego prawo ma każdy bez względu na orientację
-Każdy?                                                                                                                                                       -Każdy pod warunkiem, że nie wiąże się z tym czyjaś krzywda (to jest u mnie ten warunek domyślny). Chyba nikt nie pozwoliłby adoptować niemowlęcia parze heteroseksualnej z sześćdziesiątką na karku, ponieważ naturalnie, takiego dziecka mieć by nie mogli. Idąc tym tokiem myślenie to i osoby homoseksualne z przyczyn naturalnych ich mieć by nie mogli.
-Więc para homoseksualna jest w stanie zapewnić dziecku i ojca, i matkę?                                         -Jeśli założymy, że dziecku potrzebne są wychowanie i dobry, rodzicielski kontakt z rodzicami, a nie ich płeć, to czemu nie? Niektórzy mężczyźni i niektóre kobiety nie mają, albo posiadają cechy płci przeciwnej (np. opiekuńczy ojciec i stanowcza matka). Myślę, że akurat te cechy, które czynią rodziców dobrymi, nie są sprzężone z płcią, co doskonale pokazują obserwacje rodzin, w których rodzice/opiekunowie są tej samej płci.
-Może być w tym trochę prawdy, ponieważ istnieją dobrze wychowane dzieci, które są pod opieką np. dwóch kobiet: matkę i babkę. Jednak sądzę, że parze homoseksualnej byłoby trudniej wprowadzić dziecko w świat młodej kobiety, czy młodego mężczyzny. To czy dziecko dobrze czułoby się w parze homoseksualnej nie może oceniać chyba nikt inny, jak ono samo. Ja czuję, że aby być szczęśliwym nie potrzeba dziecka, więc dlaczego homoseksualistą tak trudno się pogodzić z jego brakiem?
-Gdyby pogodzenie się z brakiem dziecka przez niektórych było takie łatwe (i odnoszę się tu również do par hetero), to chyba nie mielibyśmy par, które latami starają się o dziecko lub o jego adopcję; które wydają tysiące na zabiegi in vitro lub inne leczące z bezpłodności, a nawet na surogatki.                                             -Ale jest też masa ludzi którzy się z tym godzą i ich życie nie jest w żaden sposób wybrakowane.
-Osobiście chciałbym kiedyś móc wychowywać dziecko (szczególnie fajnie byłoby mieć córę), ale ja dorastałem z myślą, że jestem gejem, więc posiadania dzieci nigdy nie wiązałem ze swoją przyszłością czy marzeniami - to po prostu stoi stanowczo poza zasięgiem moich możliwości; mam za to inne marzenia - przeprowadzić się kiedyś do ciepłego kraju i móc codziennie rozkoszować się słońcem. Inni ludzie wychowani w klasycznych rodzinach, albo dojrzewają z myślą, że będą mieć kiedyś różowego bobasa, albo wtłacza im się, że posiadanie dzieci to jak najbardziej obowiązek, który człowieka wartościuje ("Tyle lat razem i ani ślubu, ani dzieci?"). Dla niektórych posiadanie dzieci jest naprawdę sprawą priorytetową - szkoda tylko, że często dotyczy to dzieci wyłącznie genetycznie własnych (dzieci "niczyje" mają zawsze mniej szczęścia).
-Czasem czuję, że homoseksualiści, chcą praw do adopcji dzieci, tylko po by zrównać swoje prawa z osobami heteroseksualnymi, nie ma w tym rodzicielskich ambicji.                                                         -Ha! Nie ma i nie musi. Czasem o pewne prawa walczy się dla innych, nie dla siebie, choć ten czynnik równoważący z jakiegoś psychologicznego punktu widzenia również wydaje mi się istotny - to jest jak dawanie prostego sygnału od państwa do społeczeństwa: "Ci ludzie nie są mniej wartościowi; nasze prawo pozwala im na to samo". Nasze państwo na przykład w ogóle udaje, że Kowalski i Nowak żyjące razem od 20 są dla siebie obcymi ludźmi - skoro państwo nie respektuje ich związku, to czemu miałby jakiś zwykły szarak?
-W jakich więc akcjach społecznych uczestniczą osoby homoseksualne?                                             -Ja nie uczestniczę w praktycznie żadnych, ale domyślam się, że osobę homoseksualną spotkasz w każdej możliwej akcji społecznej. Choć jest pewna tendencja - im akcja bardziej opiera się na ideałach lewicowych, tym większa szansa, że będą tam równie homoseksualiści. Lewica ma jednak inną wrażliwość. - To mnie trochę uspokaja, ponieważ gdyby uczestniczyli tylko w akcjach walczących o prawa homoseksualistów, można by oskarżyć ich i dbanie o czubek swojego nosa. A jak oceniasz sytuację w Moskwie? Wiele osób publicznych czuję się oburzonych, czy nie jest oznaka jakiegoś zjednoczenia, kroku naprzód?                                                                                                                   -W Internecie istnieje zjawisko noszące nazwę efektu Streisand - im bardziej ktoś stara się ukryć i cenzurować pewne informacje, tym szybciej i bardziej się one rozprzestrzeniają. Podobne zjawisko w rzeczywistości zafundował Putin - ustawa antypromocyjna jest chyba jedną z najgłośniejszych promocji ostatnio. Więcej się dyskutuje, więc może kroki naprzód będą większe?

Więc może porównując, homoseksualistom żyje się dobrze w Polsce, sam przyznałeś, że jesteś w związku, rodzina cię akceptuje, masz pracę, gdzie możesz nie oburzają się na Twoją orientację, możesz żyć jak chcesz i nie grozi ci ostracyzm i więzienie. Moją jedyną nadzieją, nie jest to, by wszystkie wasze postulaty zostały spełnione, ale by oba bieguny społeczeństwa miały do siebie więcej tolerancji i zrozumienia. Dziękuję bardzo za rozmowę.


niedziela

#49

Przez media oraz ogólnie panujący trend, nikomu nie są obce „Szafiarki”. Dziewczyny blogujące o modzie coraz częściej nie ograniczają swojej działalności, tylko do blogsfery i widuję się je na salonach. Życie szafiarki mogłoby wydawać się niezwykle atrakcyjne – blogerki otrzymują w prezencie tony markowych ubrań, zapraszane są do programów telewizyjnych, wypierają starszych znawców z pierwszych rzędów pokazów mody, a nawet funduje się im wycieczki do Tunezji.
 
Droga na szczyt popularności wielu szafiarek, nie wydaje się jednak tak kolorowa. W tym celu zapytałem moją dobrą znajomą Aleksandrę Marię Najdę, właścicielkę bloga MarieAmtoinette, która określa swój styl, jako bardzodalekiodstreetwear’u,
dlaczego młode dziewczyny chcą zostać szafiarkami i jakie są ich sposoby na sukces.
 
„Kiedyś bloga chciały mieć dziewczyny, które interesowały się modą i chciały jakoś zaistnieć, robić coś w tym kierunku. Obecnie małolaty zakładają blogi, żeby mieć chińskie szmaty za darmo.Dziewczyny kupują tone ciuchów z Zary i nie odcinają metek, po zrobieniu zdjęć te rzeczy oddają. Ostatnio modne jest podszywanie się pod inne blogerki. Jedna pisze ofertę współpracy do sklepu podając link do bloga popularniejszej koleżanki, a  na swój adres , wyłudza ciuchy za free. Kupują sobie fanów na allegro, ostatnio doszła możliwość kupowania unikalnych wejść. Popularne stało się też robienie ustawianych konkursów, żeby przypadkiem nic nie stracić. Szafiarki mają dobrze- ciuchy za free, eventy, za które im się jeszcze płaci, pokazy mody, darmowe żarcie, czasem pokażą ich w tv czy napiszą w gazecie, a nawet na pudelku.”

Gdy zasięgnąłem rady u źródła, stwierdziłem, że blogerki modowe dzielą się na dwa rodzaje: miłośniczki mody, kierujące się pasją i takie, którymi kieruje ambicja, chęć zysku i parcie na szkło. Szafiarki są obecne w polskich mediach, a swój sukces odnoszą dość szybko i ten właśnie  pośpiech często działa na ich niekorzyść. Dziewczyny popełniają często gafę za gafą, przez co termin „Szafiarka” nabiera już nie tyle negatywnego znaczenia, ale niekiedy budzi rozśmieszenie.
Zupełną klapą okazał się występ jednej z popularnych blogerek, w programie Kuby Wojewódzkiego. Jej wizyta w tvnowskim show wzbudziła wiele negatywnych emocji, od rozśmieszania, po niedosyt.W obronę biorą ją jej fani, uważając, że prowadzący nie poświęcił jej należytej uwagi. Mnie nasunęła się skromna refleksja, że musiała ona być niezwykle zdziwiona, że świat nie padł przed nią na kolana w gratisie, w którym żyje.

Nieobycie z kamerą, oblewanie matury, a także wady wymowy nie są jedynym grzechem polskich topowych szafiarek, doliczyć do nich można również hipokryzję. „Poznańska dyktatorka stylu” potwierdziła niedawno powiedzenie, że stanowisko, zależy od siedziska. Skrytykowała ona pewne szare tuniki słowami:
 
„Nie orientuję się, jakie są ceny tych ubrań, ale domyślam się, że nie są przystępne. Bardziej zastanawia mnie, co ma klienta przyciągnąć do zakupu takiej szarej tuniki , skoro coś takiego możemy kupić w sieciówce? Jakość ta sama (100 % bawełna), krój podobny. Wiadomo, że własność intelektualna projektanta również musi zostać opłacona, ale klient o tym nie myśli, jeśli mu się spodoba i jest za drogo, znajdzie tańsze i tyle.”

i nie przeszkodziło jej to jednak w tym samym poście sfotografować się w szarej tunice, sprezentowanej, przez innego projektanta. Podobno własność intelektualna blogerki, została opłacona przez niektórych salwą śmiechu.

Nie trzeba być Sherlockiem Holmesem, by podejrzewać, że wiele topowych blogów, to czysta chałtura. Szafiarki nie ukrywają już, że zarabiają pieniądze na blogach, a nawet z tym się obnoszą. Wymieniona powyżej poznańska blogerka, przyznała się, że woli otrzymać zapłatę od projektantów, a ciuchy do zdjęć wypożyczyć, przy czym nie jestem w stanie zrozumieć, jak może polecać coś swoim fanom, nie mając tego wcale w szafie. W przekonaniu o niesłuszności zainteresowania wokół tych dziewczyn, uświadzczyło mnie oburzenie gwiazdy programu Wojewódzkiego, na pytanie czy uważa się się za fashionitkę, co wolnym tłumaczeniu oznacza osobę interesującą się modą i kreującą w jakimś stopniu trendy.

Popularne szafiarki wzbudziły moje rozczarowanie i pozostało mi jedynie wierzyć, że ich pięć minut niedługo minie, a trendy kreować będą blogerki,  dla których moda jest pasją, a popularność i uznanie zdobędą talentem, a nie sprytem i nieuczciwymi sztuczkami. Temat uznaję za otwarty.

piątek

#48

Media bywają jednym z największych absurdów, a niemalże jednym przypadku nóż w kieszeni mi się otwiera.
Co dziwne nie jest nim Kristen Stewart, która miała ostatnio zdrowo obrazić paparazzi, częstując ich przy tym stwierdzeniem, że nie zasługują by oddychać tym samym powietrzem co ona. Sprawa może wydać się okrutna, ale wyobraźcie sobie jej twarz w tej sytuacji. Nie wiedziałem, że potrafi być aż tak emocjonalna.
Jest również większy absurd, od Harrego Styles'a, który natomiast wypiera się tego, że jest biseksualny. Byłbym w stanie to uwierzyć, że ma jedynie kontakt czysto oralny(żarcik zamierzony) z chłopakami z zespołu czy dj Nickiem, dopóki nie pocałował na wizji jednego z prezenterów. Przepraszam Harry, nie pomagasz sobie.
Istnieje jednak małe, dość brzydkie stworzenie, które bije na głowę całe zło tego show biznesu- Karolina Korwin-Piotrowska, kobieta, która ma tak mało życia, że żyję życiem innych i na tym zarabia. Piotrowska to celebrytka torpeda, była już dosłownie wszędzie. Kiedyś słychać często było ją w radiu, zasiadała w jury Top Model(w imię czego?), prowadzi Magiel Towarzyski. Charakteryzuję się wiedzą głęboką jak ocean wiedzą w każdej dziedzinie.
Skomentowała już niemalże każdego, lecz w całej swej odwadze i inteligencji wybiera gwiazdy niskiego szczebla: Dodę, Górniak, Siwiec, Honey. Wypowiedzi w całym w swym zamierzeniu mają być dobitne i szczere, lecz sumą sumaru brzmi jak podpita kuracjuszka z Ciechocinka w bamboszach i dziwnym tupeciku. Widocznie, gdy nie ma się jakiegolwiek talentu, tudzież nie można nawet pokazać tyłka przed kamerami, by zdobyć popularność, wystarczy być ujadającym psem u bram showbiznesu.

wtorek

#47

Na prośbę zgodziłem się opublikować fragment moich wypocin, czyli krótkie opowiadanie o burzliwym życiu Wiktorii Zyrbiewicz.
(...)
Następnego dnia sprawa tajemniczej nocnej eskapady pana Zyrbiewicza i Janusza Firleja wyszła na jaw. Rankiem pan wyszedł do prac, a pani Zyrbiewiczowa wyjątkowo wcześnie, bo przed południem, opuściła swój pokój, by zjeść śniadanie i dojrzeć panienki. Stachowa, mająca naturę zajmować się życiem innych i lubiąca przynosić złe wieści, dorwała panią, gdy ta była jeszcze w szlafroku i paliła swojego pierwszego papierosa, przy oknie w jadalni.
Służąca wykładać zaczęła swej pracodawczyni, że słyszała o zabawie pana z kawalerem Firlejem w podrzędnych spelunach i zachowaniu Zyrbiewicza z pewną cygańską dziewczyną, które mogło obrazić wielmożną panią Zyrbiewicz.
- Stachowa zmysły postradała- ucięła szybko pani, gasząc pospiesznie papierosa, by ukryć swoje zdenerwowanie- I niech Stachowa uważa co papla, bo jej służbę wymówię.
Pani Zyrbiewiczowa nie usiadła jednak do śniadania, a zamknęła się w swoim pokoju. Oburzenie w niej wzrosła i nie chciała by służąca była tego świadkiem. W całej swej złości, pragnęła sprawę nagłośnić, by ukazać, że i jej z mężem nie jest tak łatwo żyć, lecz do kogo udać się miała? Zyrbiewiczowie gotowi byli cygankę o posag przyprawić i Wawrzyna z samym diabłem związać, by się jej pozbyć. Nawet sama jej matka, by ją skarciła i usprawiedliwiła swojego zięcia. Po godzinie namysłu i dwudziestu papierosa, sprawa wydała się jej zbyt błaha, by przekraczać Rubikon. Czym była dla niej zdrada męża? Przecież nigdy go nie kochała i poślubiła, by żyć wygodnie, a ta brudna dziewczyna była przecież jego niegodną, a zapewne dużo brzydszą od niej samej. Znała doskonale swojego męża i świadoma była, że splamił wystarczająco swoje sumienie, które tyle dla niego znaczyło, by nie wrócić już do tej lubieżnej praktyki.
Zyrbiewicz tego dnia wrócił szybciej, gdy obiad nie był jeszcze gotów. Nie zdziwił go brak żony w salonie, czy w jakimkolwiek innym pokoju, który nie był jej sypialnią, ponieważ jego żonie wstawanie z łóżka zdarzało zajmować trzy dni.
 Ujrzał ją z nieodłącznym papierosem, siedzącą na łóżku i czołem opartym o dłoń, co nie wróżyło dobrego humoru.
- Jesteś jeszcze taka młoda, a palisz zbyt dużo- zaczął nieśmiało, chcąc wybadać nastrój pani, co żywo ją dotknęło i pełna złości poderwała się z łóżka.
- Ty się o mnie martwisz?- wykrzyczała cała pobladła ze złości- A jak z cyganką po nocy się uganiasz, jak pies za suką, to było to ze zmartwienia o mnie?
Zyrbiewicz zdziwił się niemało, że sprawa się wydała. Pobladł jeszcze bardziej od niej, upadł przed nią i przestraszony tym co zrobił, zaczął całować jej roztrzęsione dłonie, mamrocząc słowa przeprosin, ale żona wyrwała się i dając pokaz swojej złości całemu domu, schowała się w pokoju panienki Funi.
Tego dnia Wawrzyn Zyrbiewicz sam był bliski płaczu. Żal wziął ogromny, ale przerażenie złością małżonki jeszcze większe. Wiedział, że jest złośnicą i pamiętał jej wygrażanie, że albo zabije siebie, albo wytruje ich wszystkich. Chodził po domu jak zbity pies, ale małżonkę omijał, by nie rozzłościć jej bardziej. Stachową i niańkę również ogarnęło przerażenie i unikały ją do tego stopnia, że nie zadbały, by coś zjadła.
Późnym wieczorem zadzwonił dzwonek do drzwi, a o tej porze Zyrbiewicz spodziewał się tylko jednej osoby. Zaryzykował i wsunął głowę do salonu, gdzie jego żona leżała na szezlongu i przyglądała się Funi bawiącej się na dywanie.
- To pewnie Kolski dzwoni- oznajmił  z nerwowym uśmiechem, chcąc wybadać czy złość jej choć trochę minęła.
- Mam ci pomóc drzwi otworzyć?!
(...)

niedziela

#46

Dokładnie nie wiem co skłoniło mnie, by obejrzeć "Opowieści niemoralne". Zaintrygować mógłby opis filmu, w którym przedstawiono go jako "otoczony aurą skandalu". Nic szczególnego w nim nie dojrzałem, okazał się trochę pornosem ozdobionym paroma nagrodami. Dla mnie była to strata czasu, lecz jeśli komuś bardzo zależy, niech obejrzy, a ja przybiję mu pionę, gdy uzna tak samo.

Warto jednak przystanąć przy słowie "niemoralne".  Ciocia wikipedia moralność określa jako:

"zbiór zasad (norm), które określają co jest dobre, a co złe."

Przy czym gdzie leży granica co jest moralne, a co nie? Dla jednych niemoralność zaczyna się już przy seksie przedmałżeńskim, czy aborcji, u innych przy zdradzie małżeńskiej i morderstwie zdrowego, dorosłego człowieka, a u innych ustanowiona jest daleko za horyzontem, a gdy zbliża się powoli do niej, jest przesuwana jeszcze dalej.

Nigdy nie negowałem istnienia Boga, a za granice moralności uważałem dekalog. Według mnie trzea być głupcem, by wierzyć, że wszystko toczy się samo, że w naszym życiu nie ma "palca bożego". Wprawdzie powstanie świata można tłumaczyć jakimś ogromnym wybuchem, postarać się obliczyć do tego jakiś wzór fizyczny, ale życie przez fizyczny wybuch pojawić się nie mogło. Wielu z nas uznaję, że Bóg nie istnieje ponieważ na świecie dzieją się złe rzeczy, ale to przecież człowiek ruszył bieg dziejów, pełnego okrucieństw i mordu, a to co winą człowieka nie jest, można uważać za test dla naszego człowieczeństwa. Zbyt łatwo żyłoby się bez jakiś kłód, które są zmuszają nas, by uzewnętrznić to co w człowieku jest dobre, czyli siłę, wolę, przyjaźń i współczucie. Wszystko na naszym świecie jest perfekcyjnie ułożone i gdy się to zrozumie, można bez obaw żyć, a czy w życiu dziesięć przykazań nie jest doskonalszą wskazówką?

Jak zawsze powtarzam, kościół porównuję do owocu brzoskwini. Gdy zamknie się oczy(potraktujmy to jako przenośnie, gdybym je zamknął nie mógłbym dalej pisać, a wy czytać), widzi się miąższ, zapewne słodki, pomarańczowy, który niemiłosiernie kapie po dłoniach. Z kościołem jest podobnie, widzimy piękny kościół, kolędy, święconkę, ale także mniej przyjemne rzeczy, jak pedofilia u księży, sprzedajność, zadufanie klechów(co nie jest regułą). Jednak czy w brzoskwini i kościele, najważniejszy jest ten popularny i oklepany miąższ, który zapewne, w rozcieńczeniu jeden do stu jest obecnie wlewany do butelek Tymbarka? Zapomina się często o odrzucanej, szarobrązowej pestce, niepozornej, która daje nowe życie i w całej swej zwykłości, jest idealna, podobnie jak Bóg.

 Nikt nie zaprzeczy, że jeżeli ktoś będzie szanował ojca swego i matkę swoją, nie będzie zabijał, wystawiał innych ludzi na zmartwienie, cierpienie, będzie osobą moralną. Trochę jest nam trudniej przy interpretacji słynnego "Nie cudzołóż". Nie rozumiem postaw kościoła, który wyrzeka się wielu, którzy wziąć ślubu nie mogą, a przecież Bóg kazał się miłować, a same postacie w biblii w dość prymitywny sposób się rozchodzą. W tej kwestii jest jeszcze wiele do zrobienia, by "człowiek moralny" w swej charakterystyce był osobą nie krzywdzących innych, a nie tracił tego miana przez ludzkie zakazy, mimo że nie ukrzywdza swoim życiem nikogo. Traktuję się trochę surowo, staram się żyć według swoich zasad moralnych, a granicę przesuwam tylko wtedy, gdy oskarża się mnie rzeczy, których nie zaznałem. Na co wówczas rezygnować z tej przyjemności.

#45



Audrey Hepburn i Marilyn Monroe są ostatnio wszędzie, począwszy od autobiografii w księgarniach, po kocyki z targowisk, dlatego mam trochę żalu, że wspominając gwiazdy starego Hollywoodu zapomina się o Gardner, Kelly,  Hayworth i, co jest niewybaczalne, o Elizabeth Taylor. Prywatnie jestem fanem talentu Liz, Olbrzyma i Kleopatra mógłbym oglądać dzień i noc, dlatego ucieszyłem się, że w oparciu o jej związek z Richardem Burtonem powstawał film "Liz & Dick". O ile wybór Granta Bowlera mającego zagrać Dicka, nie wzbudził kontrowersji, to wybór Lindsay Lohan do roli Liz wywołał falę krytyki. Sam sceptycznie do tego podszedłem, chociaż w duszy cieszyłem, że roli nie otrzymała Helena Bonhan Carter, ponieważ przy całym uznaniu dla jej wybitnego talentu, mam jej dość na dobre parę lat i wydaje mi się nie fair, że obsadzana jest prawie w każdym filmie swojego męża i wkrótce będzie wszędzie, nawet gdy otworzę lodówkę. Dając szansę Lindsay Lohan, nie rozczarowałem się. Pierwszy hołd składam za charakteryzację, oboje wyglądają w tym filmie jak rodzeni bracie bliźniacy Liz i Dicka, a nawet mój ojciec, zerkający zza mojego ramienia, sądził, że oglądam film po rekonstrukcji z Liz w roli głównej. Gra aktorska wypada dość przeciętnie, jednak zadawalająco, rekompensuje to jednak genialnie odwzorowane stroje i klimat lat 50. i 60. Do klasyków kina filmu zaliczyć nie można, jednak uznaję go za wiarygodne ukazanie życia Taylor i Burtona, którzy rozbili swoje rodziny, wydawali miliony, byli dla siebie mili rankiem, do południa pili, później kłócili, rozbijali naczynia, tłukli się, by przepraszać się przez całą gorącą i głośną noc. Ten obraz burzliwego związku osadzony w pięknych latach jest wprost idealny na skonsumowanie w upalny, niedzielny wieczór, do czego szczerze zachęcam..

poniedziałek

#44

"Złapanie ulotnych chwili", tym kierowali się impresjoniści. Gdy ja dostaję w ręce pędzelek, nie wychodzi nic z tego dobrego, a i ów pędzelek szybko łysieje. Odkryłem inną sposób, by uchwycić chwile dla mnie piękne i wyjątkowe, by móc je wspominać przez lata- Print Screen. Zapraszam do mojej galerii rzeczy, które mnie rozbawiły, a  z życia trzeba się śmiać, po to jest.
Szczere chęci polskiego ciacha początkowo mnie rozbawiły, w końcu autobiografia nastki ma pewnie rozmiar ulotki wyznawców Jehowy, a i jest pewnie równie wciągającej treści. Po chwili jednak ucieszyłem się, bo nastoletnie fanki Ojca Mateusza i Rodzinki.pl w końcu wezmą jakąś książkę do ręki, podobnie pewnie jak sam autor.
Lindsay idziesz na odwyk, wracasz z odwyku, jednak nie idziesz, nie stać cię, idziesz na odwyk, zakładasz odwyk. LiLo jest naprawdę biedna, sam na jej miejscu robiłbym sobie kreskę, by zrozumieć co ja miałem z tym odwykiem zrobić.



Będzie naprawdę interesująco, obawiam się jednak, by pan poseł nie został tam czyjąś sunią. Mimo to powodzenia chłopcy!

Zwiedzanie galerii zakończone.

piątek

#43



#42

Krytyka, wykluczenie, pogarda,  jaki świat byłby piękny, gdybym znaczenia tych słów nie znał. Zacząłem je poznawać, mają trochę ponad 13 lat(jak dawno to było, czuję, że w przyszłości będę fałszował metryki, kąpał się w krwi dziewic, by ukryć, że było to bardzo, bardzo dawno temu), gdy zacząłem czytać Annę Kareninę. Te słowa wydawały mi się wtedy nawet piękne, była to niemalże mistyczna ofiara, jaką trzeba złożyć.
Później przyszedł czas gimnazjum i liceum, mieliśmy wtedy swoją Annę Kareninę, znajomą z czasów licealnych, której wymierzono pudelkową chłostę, za znajomość z Włodarczykiem i pocałunek z Siwiec, ale co najważniejsze te słowa zaczęły dotyczyć również i mnie. Nie ukrywam, że wznoszony ponad przeciętne błoto, byłem po chwili w nie ciśnięty. Pozostaję to dla mnie tajemnicą, bo jestem pełen uroku i serdeczności. Jednak sam nie jestem święty, bo w moich ramiona dokonało się wiele żyć towarzyskich, lecz staram się w krytyce być ostrożny. Często moje żarty są odbierane jako pisane z kpiną w uśmiechem i drwiną w oczach, lecz ja po prostu śmieję się z życia(Tutaj przepraszam uczniów gimnazjum, sam śmiałbym się z takiego portretu, puśćmy to w eter). Nie lubię publicznie krytykować ludzi po nazwiskach, nawet w artykule oceniające polskie szafiarki, wraz z MarieAntoinette, staraliśmy się mieć umiar.
Ostatnio jednak znaczenia słowa krytyka, straciła swoje znaczenie i umieścić ją można w tym samym słowniku co Starbucks, Kardashian i wagina Snookie.
Spostrzegłem, że w mediach panuję trend na ocenianie kogoś i stawianie się nad kimś, zauważałem to dość powoli, ale efekt końcowy mnie przeraził. Zaczęło się niewinne, polski fotograf skrytykował na facebooku Jessicę Kirschner, a następnie jeden z blogerów napisał artykuł o Kołakowskiej. Przeraziło mnie to jeszcze bardziej, ponieważ żal mu było jej dzieci, które przeczytają kiedyś jakiś artykuł o swojej matce, choć sądzę, że to właśnie ten jego autorstwa, dotknąłby je najbardziej. Wisienką na torcie był choreograf kpiący z Wodzianki, która zakpiła z Zuzy. Do tego zacnego grona dołączyła pewna dziennikarka, którą szanowałem chyba jedynie za sentyment do Zapolskiej w rodowodzie. Zajrzałem na jej fanpage, gdzie albo udaje znawcę mody, tudzież nabija się z Krysi Pawłowicz, jakby stosunek wielu do niej nie był zbyt oczywisty.
Krytyka kiedyś miała coś w sobie, jednak wśród krytyków filmowych, teatralnych, modowych, literatury, nie potrafię znaleźć miejsca dla krytyka ludzkiego, ludzi(?). Prawo osądzać miał tylko jeden człowiek, jednak on umarł prawie dwa tysie lat temu(Niektórzy nie wierzą w jego wyjątkowość, czekają aż Zbawiciel urodzi się w czasach MTV i zginie za nasze grzechy z tabletem w ręku?).
Nikogo nie oskarżam i nie biorę w obronę, mam swoje przekonanie, gdzieś głęboko w głowie, ale jaki cel ma publicznie zbesztać innych ludzi? Może to pewność w swoje nieomylne rację? Albo oczywista chęć zdeptania kogoś, kto sam nie wznosi się zbyt wysoko, by komuś ująć, dodając sobie, czyli czysta chęć zbudowania swojej marki ironiczną drogą na skróty? Przecież nic tak nie bawi, jak upadek i publiczny facebookowy post chłosty.

niedziela

#41

Mimo że dzieciakiem już nie jestem, do dziś pamiętam smak dzieciństwa. Smakowało dość charakterystycznie, jak lizak zanurzony w oranżadzie w proszku, Kinder niespodzianka, guma do żucia(swojego czasu dokładano do nich pierścionki, miałem coś z Rusków, bo byłem cały w srebrze) i oranżada ze szklanej butelce z lodówki, wymieszane z chipsami za 50 groszy, które się macało by trafić na pokemona. Stroje również różniły się od dzisiejszych, mało było dostępnych ubrań w pięknych latach 90., a nawet i lumpów nie było. Każde ciuszek miał inny kolor, był z innej parafii. Prawdziwą udręką była zima, kiedy mama wciągała na mnie kalesony i zakuwała w jednoczęściowy kombinezon, a gdy szło się do przedszkola przebierało się buciki na bambosze, nie to co obecnie, gdy w pracy, czy w szkolę muszę mieć założone buty, a nosze je dłużej, niż nie noszę. Problemy również były inne, świat był, albo czarny, albo biały, a po tej czarnej stronie stały zazwyczaj potwory z Power Rangers. Dziś przytłacza mnie szarość.

Do trzeciego roku życia, żyłem jak królewicz. Pierwsze dziecko, pierwszy wnuk z obu stron, pierwszy prawnuk. Byłem jednak aspołeczny potworem, dzieci uważały mnie za dziwnego, a wtedy odwdzięczałem się wbijając kły w plecy, wówczas zaczynali się bać. Mama myjąc naczynia musiała wkładać mnie do zlewu, bo gdy jej nie widziałem płakałem jak głupi. Moją rozrywką była ucieczka. Wyciągałem garnki z szafy, by się w niej schować, wychodziłem z domu i ukrywałem się u sąsiadów, objadając ich przy tym. Ktoś niezbyt mądry podpowiedział wówczas moim rodzicom, że zmienię się na lepsze, gdy zmajstrują mi rodzeństwo.
Później przez wiele lat dostawałem ataków melancholii, serca palpitacji, po tym gdy na świecie pojawił się mój brat. Byliśmy identyczni, ale nigdy się nie dogadywaliśmy. Gdy mnie kiedyś rozzłościł, goniłem go z igłą od strzykawki, wybiłem mu zęby wiekiem od wiadra, wyrzucałem jego zabawki. Z jednego problemu dla moich rodziców, wyrosły im dwa.
Wkrótce w moim domu pojawiła się Je i jest w naszym życiu już ponad 13 lat. Prawie codziennie bawiliśmy się razem, oczywiście z darów natury. Zbieraliśmy kamienie, które były naszymi drogocennościami, a kukurydza służyła nam za swego rodzaju lalki. Nasze postacie przechodziły różne przygody. Wyciągnąłem kiedyś jednej środek i bawiliśmy się, że jest teraz pozbawiona kręgosłupa i sparaliżowana. Już wtedy byliśmy melodramatyczni.
Jednym z plusów z dzieciństwa, było to, że mama nie pracowała. Byliśmy jej całym światem, a ona naszym niezastąpionym towarzystwem. Dużo nam czytała i do czytania namawiała i nas. Jedynie ja załapałem bakcyla i czytałem W pustyni i w paszczy, W pustyni się puszczam, czy inne takie. Odwiedzała nas czasem moja prababka, bardzo kochana osoba, dawniej o bujnym charakterze, który po niej odziedziczyłem. Pamiętam, że kiedyś kupiła mi białą czekoladę, której nie znosiłem. Ja okazałem dobre serce i zapewniłem babcie, że ją uwielbiam i bardzo mi smakuję. Od tego czasu kupowała mi jedynie białą, krzywiłem się tak długo, aż jej nie polubiłem. Może mało widoczny, ale sfotografowany jest mój pierwszy pies krzyżówka jamnika długowłosego. Nazwałem go Bambi, tak właściwie wszystko tak kiedyś nazywałem. Bambinek był przy mnie prawie całe moje życie i padł półślepy, prawie głuchy, ale do końca wierny i wesoły, w wrześniu zeszłego roku, w tym samym dniu co pies królowej Elżbiety. Przypadek? Nie sądzę.
Początki podstawówki były również całkiem fajne. Miałem świadectwo z paskiem, choć wtedy miał je każdy. Uwielbiałem szkołę, uczyłem się pilnie i aby wszyscy mnie lubili rysowałem im konie, pieski i kotki. Zawsze gubiłem się w ogromnym budynku swojej szkoły, który dziś jest dla mnie prawie domkiem letniskowym.

Jak prawie każde dziecko, byłem komunistą i to w bieli, nie w czerwieni. U pierwszej spowiedzi, byłem u niedomagającego księdza, który za nim zacząłem mówić swoje grzechy, dał mi rozgrzeszenie. Przeraziłem się nie na żarty, prawie cofnąłem się od wzięcia hostii, bojąc się boskich piorunów, czy kary w piekle. Mam nadzieję, że moja pierwsza spowiedź jest ważna i komunia na niej oparta również, ale dla świętego spokoju kiedyś się z tego wyspowiadam, kiedyś.
Drugie z tych zdjęć sprawia, że jestem trochę smutny. Za wyłącznością jednej babci, wszyscy z mojej lewej strony i tyłu już nie żyją.  Czasem myślę, ile te nasze życie jest ważne, przejmujemy się tak wieloma rzeczami, walczymy, by skończyć jak wszyscy.
Tak właśnie wśród śmiechu i płaczu, narodzin i śmierci, kotków i piesków minęło moje dzieciństwo i całe moje życie będzie tak mijać, z tym wyjątkiem, że wspomniana szarość, zakrada się ze wszystkich stron. Na pocieszenie poszukam oranżadki w butelce i pomyślę, że zerwane liście to pieniądze, za które mogę kupić szlachetne kamienie od Je.

sobota

#40

Są wszędzie, prawdziwego gimbusa pozna się od razu. Gimbusy jak każdy gatunek dzielą się na dwie płcie: dziewczyny i chłopców, choć oba są bardzo do siebie podobne. Dziewczyny są wyznacznikami dobrego smaku znają przecież wszystkie najlepsze domy mody: H&M, Reserved, Diverse i oczywiście Converse i Vans. Gdy idziesz za nimi po schodach spostrzeżesz trzy rzeczy: All Star, leginsy zamiast spodni i ombre. Gimbusy-chłopcy nie różnią się od nich wiele, nawet ich spodnie przypominają leginsy, mają grzywki jak kucyki pony i wypielęgnowani są do granic możliwości, przewiduję u nich zawał, gdy po latach spostrzegą, że na ich klatkach piersiowych rosną włosy, a te na głowie zaczynają wypadać. Życie gimbusa to wielka okupacja, mają przecież swoich wrogów. Są centrum tego świata, to co, że kontynent afrykański kona z głodu(Gdzie leży Afryka?), przecież to cały świat jest przeciwko nich, a w tym momencie na pewno już ktoś ich obgaduje. Ich facebookowe buzie są zagadkowe, zretuszowane do granic możliwości, nie mają żadnych rys twarzy, albo przedstawiają buźki, buziaczki, buziunie. Zdjęcia dodawane są zawsze w parach, najpierw dodaje je jedna koleżanka, później druga, ta która robiła zdjęcia(jeżeli masz aparat na zębach, koniecznie go pokaż, najlepiej, aby miał jaskrawe kolory). Post na facebooku musi być zawsze odkrywczy, to właśnie od nich dowiemy się czy pada śnieg i jaki mamy dzień tygodnia, a jeżeli nie jest odkrywczy, musi być głęboki, mistrzem jest Paolo Koala. Ich konta na facebooku są dość specyficzne, podejrzewam, że nie mają wiadomości prywatnych, wszystko wywlekane jest na zewnątrz, stąd dowiemy się, gdzie, o której, z kim, za ile. Czasem czytają, ale Boże uchowaj, nie są to lektury, bo uwielbiają gówna z zachodu. Szkoła jest denna, jedynym plusem jest w niej to, że można w niej pokazać rażące, kolorowe Air Maxy, ponieważ nasze gwiazdy chcą wznieść się ku niebu, jak ich wiekuiste kreski nad oczami. Takich celebrytów jest na pęczki, a swoją łatką zasłaniają ludzi naprawdę wartościowych. Czym jest gimbus?Modą, czy chorobą cywilizacyjną, albo swoistym rodzajem buntu?

wtorek

#39

Dzisiejsza mój wpis, nie będzie o niczym konkretnych, tylko swobodnymi faktami z prostej prozy życia człowieka, który wkrótce oszaleje z nudy. 1. Kiełbasa potrafi stanąć w gardle i to wcale nie w sposób gastronomiczny. Moja Je związała się z chłopakiem o takowym nazwisku. Wykorzystałem ten fakt, oraz ten, że jej poprzedni partner nazywał się Przepiórka i zażartowałem, że Je przerzuciła się z dziczyzny na wędlinę. Niepozorny żarcik tak dotkliwie dotknął go, że znienawidził mnie, przez co nasza przyjaźń z Je przechodziła kryzys. Na szczęścia to ja wam trochę więcej oleju w głowie i udaje mi się ratować moją przyjaźń, przyprawioną teraz drobnymi przeze mnie drobnymi docinkami. 2. Przyjaciele potrafią zaskakiwać, nawet biseksualizmem. Całe życie jestem na przemian: obolały, oburzony, obrażony, zdegustowany, a teraz do tego wachlarzu uczuć dołączyło uczucie zdziwienia. Jest całkiem cudownie, lubię się dziwić. 3. Od niepamiętnych czasów, próg mojego domu przekroczyły małe dzieci. Moja rodzina dawno już przestała się rozmnażać, a ja sam dzieci nie lubię. Jednak te dwa maluchy, okazały się urocze, koty przerażone pouciekały, a psy tańcowały wokół maleństw. Mój stosunek do dzieci zmienił się odrobinę, może nie diametralnie, ale w przyszłości pozwolę się odwiedzać moim znajomym ze swoim przychówkiem. 4. Rozpocząłem pisać opowiadanie. Nie mam do tego ręki, ale sprawia mi to przyjemność. Fabuła rozgrywa się w dwudziestoleciu międzywojennym i przedstawia losy dziewczyny o bardzo złożonym charakterze, wspinającą się po drabinie społecznej, lecz pomagającej innym, rozbijającej rodziny, a przy tym wzorową matką, chłodną i nieprzystępną dla męża, dla ukochanego przymilną i ciepłą, którą gubi dwuznaczna relacja z rodzonym bratem. 5. Mam pięć małych kociąt pod swoim dachem, które są chyba jedyną moją radością w życiu. 6. Odkryłem swoją nową-starą pasję. Jako dziecko miałem zdolności plastyczne, ale moi rodzice tego nie upilnowali. Pozostała mi ochota na malowanie i talent uzdolnionego siedmiolatka, będzie ciekawie. Moje pierwsze dzieło nazwę "Wieczór i murzynka", zamaluję płótno na czarno i zrobię na nim parę oczu, to tak na próbę. 7. Muszę niektórych z przykrością uświadomić, że nie żyjemy w czasach komuny i mało rzeczy jest już własnością wspólną, a na pewno nie należy do nich Dictator of good taste. To jest moja i tylko i wyłącznie moja własność. Traktuję go na zasadzie domu, dbam o niego, pozwalam oglądać, ale nie dopuszczam, by stał się wycieraczka cudzych brudów i by ktoś się w nim panoszył. Wkładam w to bardzo dużo serca i wiem, że ludzie uwielbiają wolność słowa, ale panują tam jakieś zasady, i, o hurra!, to ja je ustalam. 8. Wbrew różnym opiniom, nie zarabiam żadnych pieniędzy z faktu, że prowadzę, wyżej wymienioną, stronę. Nie wiem skąd się pojawiły te domysły, ale je dementuję i zarzekam się, że jestem bardzo biednym chłopcem. 9. Niedługo ma zostać utworzona pewna strona, w której ukazane będę artykuły ludzi młodych o różnej tematyce. Zgodziłem się, dołożyć tam swoje pięć groszy i wkrótce przeczytacie mój artykuł o polskich szafiareczkach. 10. Zakończyłem swój relationshit. Jedyny wniosek jaki z niego wyniosłem, to by następnym razem zlicytować się na lepszych warunkach.

środa

#38

"Nie jesteś cukierkiem, żeby Cię lubili", takimi słowami zawsze karmiła mnie moja matka, gdy uskarżałem się na brak akceptacji z czyjejś strony. Po dziewiętnastoletnim bogumiłowym szkoleniu, doszedłem chyba do perfekcji, posiadania głęboko czyjejś opinii na swój temat. Niektórzy ludzie źle znoszą krytykę, możliwe że jest to spowodowane jakimiś urazami z dzieciństwa, gdy jako dzieci były zbyt często krytykowani. Ludzie układają często swoje życie pod czyjeś dyktando, zbyt często ulegają wpływom. Zawsze ktoś będzie nas nie lubił. Moja niezwykle mądra matka, powiedziała, że jeżeli ktoś mnie nie zna, a nie lubi, to czegoś mi zazdrości, więc dlaczego wciąż czyjaś krytyka nie jest budująca? Przecież idąc tym nurtem, jest gest uznania, a przynajmniej ja za takiego go uważam. By dobrze znosić krytykę należy przede wszystkim polubić siebie. Oficjalnie jestem wrogiem samego siebie, nie znoszę swojego charakteru, wyglądu, ale tylko mnie można siebie oceniać. Gdy dochodzi do sytuacji, gdzie obrażana jest moja osoba, nigdy nie skłaniam głowy, siebie należy zawsze wybronić. Prawda jest przykra, więcej ludzi będzie Ci utrudniać życia, niż ułatwiać, ale to da się przełknąć. Wiele razy również ktoś starał się mnie konstruktywnie krytykować, lecz ja nie czuję się ani razu konstruktywnie skrytykowany. Społeczeństwo uwielbia krytykować, to odruch na własne kompleksy. Już kiedyś pisałem o charakterze konstruktywnej krytyki i jak ona powinna wyglądać, a zasady jej są dość jasne: za swoje zdanie powinno się brać odpowiedzialność, więc anonimowa wersja jest oznaką zwykłego tchórzostwa i jeżeli ktoś chce konstruktywnie kogoś skrytykować robi to prywatnie, nie publicznie, bo to zajeżdża bardziej pod upokarzanie. Nikt jeszcze nie znalazł odwagi mnie tak skrytykować, więc chyba pozostaje mi: 1)ocenić siebie na idealnego, albo 2)ludziom po prostu brak odwagi(punkt pierwszy ze względów estetycznych odpada). Podsumowując, jeżeli spotykasz się z różnymi opiniami na swój temat, są one niucha tabaki niewarte. Zycie należy przejść odważnie, nikt nikomu nic daje za darmo, wszystko należy sobie samemu wypracować, nie zważając na docinki innych.

wtorek

#37

Ostatnio z widzianych przeze mnie filmów, godnym polecenia filmem jest polska produkcja "Mała Moskwa". Umieszczona jest w czasie, gdy Rosjanie mawiali, że kurica nie ptica, a Polsza nie zagranica(przepraszam za fonetyczność, świadomy jestem, że niewiele osób zna rosyjski). Akcja rozgrywa się w Legnicy, gdzie stacjonowały radzieckie wojska, a o ile się nie ostatecznie Rosjanie opuścili Polskę w pierwszych latach lat 90. Żona rosyjskiego wojskowego Wiera zakochuję się w młodym Polaku Michale. Miłość dwojga jest zakazana i nie tylko na tle moralnym, ale i politycznym. Film świetnie ukazuję relację międzyludzkie, łączy elementy psychologii i przy tym ma interesujące tło historyczne. Nie jest to jeden z wielu oklepanych romansów, a przy tym można czuć dumę, że takie cudo zostało wyprodukowane przez Polaków i przy którym wiele nowych polskich produkcji wychodzi blado.
Niezwykle zachęcam do obejrzenia Małej Moskwy, a jeżeli ja was nie przekonuję mam nadzieję że zrobi to zjawiskowo piękna Swietłana Chodczenkowa, która wcieliła się w rolę Wiery i śpiewany przez nią utwór Grande Valse Brillante.
http://www.youtube.com/watch?v=8GrvsWqVLIo

piątek

#36

Może od razu tego nie czułem, ale już powoli tęsknie za liceum. Przeszedł czas matury, nie myślałem, że będę kiedyś się tak dużo w tym czasie śmiał. Co pisana przeze mnie matura jest śmieszniejsza, do tego mój klub młodzieżowy na pisemnym angielskim, zajmował się karmieniem głodnych, znajdowaniem domu dla bezdomnych, pracy dla bezrobotnych, a wszystko co mi zostawało wysyłaliśmy potrzebującym do Afryki. Jeżeli ktoś to przeczyta, to nie mówię, że musiałby mnie żywcem do nieba zaprowadzić, ale dodatkowe punkty za humanitaryzm dostać powinienem.
Jak już wyżej wspomniałem będę tęsknić, nigdy nie czułem się dobrze w tym miejscu, ale nie wiem czy ja gdziekolwiek dobrze się czuję. Taki los jest człowieczy, że gdzieś nas zaprowadza, a nam pozostaje jedynie się dostosować.
Zawsze podkreślałem, że nie szukam nowych przyjaciół, ale w liceum polubiłem parę osób, jednak najbardziej dumny jestem z tego, że ucząc się w innym mieście, nie straciłem dawnych przyjaźni i zawsze starałem się godzić te dwa światy, a nawet wprowadzać jeden w drugi. Tak jakoś ku pamięci, zebrałem wszystkie zdjęcia jakie znalazłem, będę miał pamiątkę, gdy będę tu zaglądał i może przez to będę to robił częściej.













sobota

#35

Jako, że wczoraj obchodziliśmy ważne dla Polaków święto, więc nie sposób przy otaczających mnie flagach i podczas kazania w kościele(tak, ugiąłem swe pogańskie kolana, rzadko na nie padam, to był malutki wyjątek), zastanowić się jakie relacje panują między Polską, a Polakami.
W ciągu tego dnia nieraz przybliżany był mi zarys historyczny, przy czym sam mam jakąś wiedzę o historii Polski. Biorąc za to odpowiedzialność, mogę stwierdzić, że nasze korzenie, nasza przeszłość jest pełna krzywdy i odwagi z jaką stawaliśmy naprzeciw złu i z czego powinniśmy być dumni. Od dawna jesteśmy wystawiani na próbę, nasi przodkowie giną za wolność Polski, oraz innych krajów, spadają na nas represje, polskie kobiety, dzieci giną w obozach koncentracyjnych, śmiercią potworną, jak zwierzęta, nawet i gorzej bo nikt nie zasługuje na taki los jaki nas spotykał. Powinniśmy przez to chodzić dumni, to nie my mamy na rękach tyle krwi co nasi sąsiedzi, walczyliśmy ze złem, na które nie my byliśmy podatni lecz oni.
Często jednak nie potrafię być dumny, bo w środku zdycham z żalu, gdy widzę zachowanie niektórych Polaków, którzy śmią naigrywać się z swojego narodu. Zastanawiam czy oni wstydu nie mają, że gdy wcześnie potrafiliśmy żyć może nie w zgodzie, ale jednoczyć się w potrzebie i szanować i walczyć o Polskę, obecnie robimy sobie żałosne żarty. Dziś setki stron internetowych, na niskim poziomie, publikują rzeczy obrażające nas, nasz rząd(nie zapominajmy, że sami go wybieramy, więc jeżeli on jest obrażany, to my podwójnie) i robią to wszystko pod publikę. Potrafię zdzierżyć każdą modę, lecz plucie do własnego talerza, nie spodoba mi się nigdy.

czwartek

#34

Aby poprawić sobie nieraz humor, wchodzę na portale internetowe. Czytając niektóre artykuły zastanawiam się, czy osoby je piszące mają co robić w domu i co oni mają w głowach. Kogo interesuje, że Ania Bałon  przytyła, a królowa porno schudła. Niektóre artykuły są wręcz banalne i obrażają inteligencję osób, które je piszą.

Z ciekawością obserwowałem sprawę przyjazdu Justina. Nic mnie tak nie śmieszyło, jak jego odwiedziny w naszej carskiej Rosji, albo zachowanie jego fanek pod sceną. To co tam się działo jest dla mnie niepojęte. W życiu nie widziałem tylu emocji, litrów łez, krzyków, wycia, śmiechów. Obiecuję, że nakręcę o tym jakiś dramat, obiecuję :D

Inną sprawą która rzuciła mi się w oczy, jest nasza kompromitacja w piłce nożnej. Podchodzę do tego ironicznie, ale śmieszą mnie sytuację, gdy po jakimś wygranym meczu pojawiają się artykuły pod tytułem "Wygraliśmy(...)", a po przegranym meczu nagłówki zmieniają osobę- "Przegrali(...)". Często powtarzam, że na te przegrane mecze należy przymrużyć oko i zwrócić uwagę na sporty, które wychodzą nam lepiej, chociażby siatkówkę, tenis, albo żużel. Lubię żużel, a pasję do niego zaszczepiła moja bliska koleżanka, która ma w sercu żużel a w krwi metanol.

Teraz pozostaje mi czekać na artykuły o katastrofie w Smoleńsku, której będziemy mieli niedługo rocznice. spostrzegłem, że w mediach panuje zasada, że gdy nie ma o czym pisać, pisze się właśnie o Smoleńsku, a najlepiej sprzedaję się wizja wielkiego zamachu. Dla mnie jest to przede wszystkim ludzka tragedia, na której ktoś zbija niezłą sumkę, gdzie tu jakaś etyka zawodowa, moralność?

Do większości artykułów należy podejść w sposób racjonalny, jeżeli ktoś ma podatny rozum na przelewanie w niego informacji, zacznie żyć tym że Adamczyk żałuje swojego ślubu(swoją drogą Rozz jest piękna) i utwierdzi się w rewelacjach, które odkrywają, tudzież zmyślają dziennikarze. Dziennikarstwo to często tylko biznes, dbający o mamonę, nie jakość.


poniedziałek

#33

"Dobry smak stanowi o wartości człowieka"

Ten przerobiony cytat jest dla mnie wyznacznikiem tego w jaki sposób żyć. Jednak czym jest ten słynny dobry smak?
Wielu ludzi podchodzi do niego w zbyt powierzchowny sposób, podług którego dobry smak- dobry styl, godna uwagi biblioteczka, muzyka na poziomie w słuchawkach. Jednak to chyba nie wszystko.
Wśród moich znajomych jest dziewczyna, która spełniałaby wszystkie te wymagania, lecz poziom jej jakiejkolwiek świadomości i prowadzenia się, leży niżej od naszych znajomych z New Jersey. Raz pewien spiła się i zrobiła sobie sesję na cmentarzu. Cóż.
Nawiązując nie wiem o czym myślała, bo gdybym dowiedział, że ktoś leży sobie na moich nieboszczkach, którym niech ziemia lekką będzie, znalazłbym ją i zakopał pod płotem, niekoniecznie nieprzytomną. Poza tym tacy ludzie pomagają mi podjąć decyzję o kremacji i rozsypaniu na jakiejś szwajcarskiej łące.
Podsumowując, dobry smak to nie tylko przeczytane klasyki, ale również jakaś świadomość tego w jaki sposób podchodzi się do życia, należy go dopracować w sposób krytyczny. Gdy już wewnętrznie człowiek ma klasę, może się ozdobić Tołstojem i Mozartem i na pewno będzie mu z tym do twarzy.

czwartek

#32

Nigdy nie sądziłem, że inspiracją dla mojego wpisu będzie wypowiedź jednego z internautów do wpisu  mojej dobrej znajomej, dość znanej blogerki. Nie chcąc cytować tej wypowiedzi, gdyż za dużo byłoby przy tym jej poprawiania, skrócę co zawierała.

Szary, przeciętny móżdżek internauty stwierdził, że nieprzyjemne komentarze są czymś normalnym i jeżeli ktoś zamierza coś robić musi się z takimi liczyć. Zastanawiałem się, czy wpadł na pomysł, że chamstwo w internecie jest przestępstwem, równym jak każde inne. Nie rozumiem, co autor miał na myśli, twierdząc że zakładając bloga takie coś jest czymś oczywistym. Ciekawe czy powiedziałby to sama ofierze złodzieja, czy gwałciciela, ponieważ idąc tym takim tokiem myślenia, powinny być na to gotowe decydując się żyć na tym świecie.

Dlaczego współczesne środowisko zrobiło z wolności słowa bożka? Nie dosyć, że niektórzy praktykują chamstwo, to stado bawołów je toleruje, a nawet usprawiedliwia. Swoją drogą mieliśmy już takich w historii, którzy wychwalali swobodę w zachowaniu i źle się to skończyło.

Czemu z pozornie bezpiecznego internetowego chamstwa niektórzy czerpią taką satysfakcję? I czy ci ludzie znaleźliby odwagę, by wyjść z domu, przekroczyć próg mieszkania osoby, której nie poważają, przejść obok jej rodziców i powiedzieć jakąś uwagę prosto w oczy. Zawsze powtarzam, że agresja w internecie to przestępstwo i każdy ma prawo walczyć o swoje prawa.

Podsumowując, mogę dziękować za to, że nie spotykam takich ludzi zbyt często w swoim życiu.

#31


Ostatnio bliska mi osoba określiła mnie jako chaotycznego, zdystansowanego i szczerego. Trzy proste słowa, sprawiły, że całe swoje życie prześledziłem kierując się nimi.

Do chaotycznego nie miałem nigdy żadnych zastrzeżeń. Moje życie już dawno zgubiło proporcję, mój pokój bywa nieraz burdelem, choć słyszałem, że lepiej mieć burdel w pokoju, niż pokój w burdelu, w moich włosach które nigdy nie dotknął grzebień, otaczają stada ptaków, chcące się w nich zagnieździć.Wiecznie zmieniam zdanie, potrafię cieszyć się i obrażać w ciągu jednej rozmowy parokrotnie, gdy rozmawiam często mylę z pośpiechu pojęcia (ostatnio stworzyłem preludium męki pańskiej, przepraszam Boże i Chopinie), a moje związki bywają krótsze niż miesiączka, ale chyba ten całokształt ma jakiś urok. Jednak świadomość tego pozwala mi nie utonąć w morzu chaosu, dzięki czemu nie zostałem przejechany, uprowadzony i sam nigdzie się nie zgubiłem(czyli wbrew różnych opinii nie mam problemów z orientacją).

Życie chyba na tym polega, by poznać siebie w krytyczny sposób i świadomym swoich wad, nie próbować ich zgubić po drodze, ale nauczyć się z nimi żyć, nieraz je temperować. Jeżeli ktoś w życiu ma podobny problem w wszechogarniającym chaosem, polecam przed podjęciem decyzji zastanowić się, skonsultować to, posegregować niektóre rzeczy, ułożyć rzeczy w szafie i zawsze mieć przy sobie kompas.

Dystans to cecha, za którą zawsze mi się obrywa. Znajomość ze mną to jak ciągły dzień chłosty, dopuszczam do siebie niewiele osób, choć często sprawiam wrażenie otwartego. Mam wzór dwóch wspaniałych przyjaciółek i często inne znajomości wydają mi się wypadać przy nich blado. Nie umiem angażować się w znajomości, czy spory. Mam dystans do wszystkiego co dzieje się wokół mnie. Zdarzały mi się sytuacje przy których inni już dawno upadaliby na kolana, lecz są one dla mnie bodźcem by wyprostować się jeszcze bardziej. W niektórych sytuacjach należy zachować jakiś chłód, przy czym nie rozumiem pogardy do chłodu, i częstego uwielbienie impulsywności.

Najwięcej zastanawiałem się co do szczerości, ponieważ jestem intrygantem, do czego się przyznaje. Zdarza mi się sabotować ludzi, których nie lubię, urazę chowam na całe życie, ale jako przeciwwagę postawić mogę szczerość wobec najbliższych, która jest dla mnie czymś oczywistym przy takim rodzaju znajomości. Nigdy w życiu, przez 12 lat przyjaźni, nie pokłóciłem się z Je, a chyba sekretem naszej przyjaźń jest jej chaotyczność, dystans do wad i szczerość. Cóż z takim cechami powinienem świat zdobywać.

poniedziałek

#30

Przyznam się, że przez długi czas nie mogłem się zdobyć na to, żeby obejrzeć "Żegnaj, królowo", a może nie tyle zdobyć, co znaleźć w internetowej dżungli filmu online. Jest to zeszłoroczna francusko-hiszpańska produkcja, ukazująca ostatnie dni królowej Marii Antoniny(Diane Kruger), fatalnie zauroczonej w hrabinie de Polignac(Virginie Ledoyen), w Wersalu. Główną bohaterką jest jednak jej służka Sidone(Lea Seydoux)(jest to postać fikcyjna, lektorka królowej była bardzo posunięta w latach), która darzy wyrafinowaną i kapryśną królową niezwykłym przywiązaniem i chce być jej wierna w obliczu nadchodzącej katastrofy i końcu burbońskiej dynastii.

Film świetnie oddaje realia Wersalu w 1789, który jest nieświadomy, pławi się w luksusie, a kurtuazyjna etykieta zasłania prawdziwy głód i ubóstwo zza złotej bramy. Ukazana jest tam sztuczność Wersalu, biegających po nim szczurach i oddanych służących rozkradających dobytek monarchini.

W rolę Marii Antoniny wcieliła się Diane Kruger. Według mojej opinii jest to świetny wybór ponieważ jest ona bardzo europejska, o wiele bardziej przypomina Marię Antoninę niż Kristen Dunst, poza tym jest Niemką i to jest wyjątkowe, ponieważ sama królowa nie wyzbyła się nigdy niemieckiego akcentu, podobnie jak Diane. Film został nakręcony po francusku, co jest dla mnie ogromnym plusem. Uważam, że film powinien być kręcony w takim języku jakim posługują się bohaterowie i należy usunąć te anglosaskie wygodnictwo, tłumaczenia, dubbingi, bo film traci wyraz. Dlatego też bardzo podobała mi się Pasja w reżyserii Mela Gibsona. Ciekawostką jest również, że matka Diane Kruger, ma identyczne imię jak Maria Antonina.

Przez wiele lat po głowach ludzi krąży pytanie, czy Maria Antonina była lesbijką, czy też nie. Jestem dzieckiem Skali Kinseya, więc nic dla mnie jest ani czarne, ani białe. Film ukazał królową jako lesbijkę. Jednak królowa od zawsze miała w otoczeniu kobiety, z którymi łączyła ją przyjacielska zażyłość. Pierwszą była Maria Karolina, królowa Neapolu, siostra Marii Antoniny. Po rozdzieleniu z siostrą zaprzyjaźniła z księżną de Lamballe, a jak wiemy ta pochodząca z Sabaudii księżną była dość cnotliwa, a nawet aż nadto cnotliwa i daleko było jej do lesbijskich praktyk. Towarzyszką przez wiele lat została jednak hrabina Polignac i to z nią od dwóch stuleci swata się francuską królową. Jednak i królowa, i hrabina kochały mężczyzn, a hrabina miała nawet dość obszerną listę kochanków. Dla mnie królowa zdradziła męża tylko z jednym mężczyzną, resztę rzekomych romansów z romansem z hrabiną na czele, wrzuciłbym do kosza bajkopisarzy.

Nie oczyszczam Marii Antoniny z homoseksualizmu, dlatego że mam jakieś antypatię, których oczywiście nie mam(Bóg jeden wie skąd u mnie tyle tolerancji, oh, pewnie biorę to z tego, że z samej definicji bycia człowiekiem jesteśmy sobie równi.), ale jak zawsze powtarzam, że ludzie uwielbiają odszukiwać w innych pikantnych szczególików, a nawet je wymyślić, by zapełnić żołądki głodne skandalami.

Film niezwykle warty obejrzenia.






czwartek

#29


Lukrecja Borgia to jedna z najciekawszych postaci historycznych. Urodziła się jako córka kardynała Rodrigo Borgii, późniejszego papieża Aleksandra VI. Posiadanie dzieci przez duchownych nie było czymś wyjątkowym, a gdy Borgia został papieżem, jego młoda córka stara się ważną kartą przetargową.
Wychodziła za mąż trzy razy. Pierwszym jej mężem został Giovanni Sforza, krewny książąt Mediolanu(dla ciekawostki Gian Galeazzo Sforza, był ojcem polskiej królowej Bony). Sojusz ze Sforzami zapewniał spokój na północnych granicach i także dobre stosunki z Francją. Kiedy sojusz stracił na wartości, ojciec rozwiódł ją z mężem, pod pretekstem impotencji Sforzy i uczynił ze swojej córki dziewicę. Papież ponownie uczynił z córki dziewicę, kiedy przyjął i zaadoptował jej nieślubne dziecko. Cnotliwą Lukrecję wydano ponownie za mąż. Wybór padł na księcia Aragonii, Alfonsa. Najprawdopodobniej Lukrecja polubiła swojego męża, ponieważ gdy jej rodzina uznała małżeństwo za niekorzystne, chciała ratować swojego męża od śmierci (trzeci raz nie mogli z niej zrobić dziewicy, najbardziej przekonujący był status wdowy). Trzeci raz wydano ją za księcia Ferrary, korzystny układ polityczny zapewnił spokój Lukrecji, mogła opuścić Rzym. Dożyła 39. roku życia, zmarła rodząc ósme dziecko.
Wizerunki Lukrecji są dwa. Pierwsza przedstawia ją jako największą kurtyzanę Rzymu. Miała być trucicielką, przez jej łóżko przewijało się wielu mężczyzn. Wśród nich wyliczano papieża i bracia Lukrecji, miała również uczestniczyć w Tańcu na kasztanach (dzisiejsze bunga bunga :D). Niektórzy przedstawiali Lukrecję jako trucicielkę, dziwkę, intrygantkę, zabawiającą się ze swoją rodziną.
Drugi wizerunek przedstawia ją jako kobietę mądrą. Korzystny był dla niej okres ferraryjski. Zasłynęła z zainteresowania do biznesu, osuszała bagna i mnożyła swoje dochody, skupiała wokół siebie artystów, sponsorowała kościoły.
Przenieśmy jednak Lukrecję w dzisiejsze czasy. Jak często ponosi ludzi fantazja i przedstawiają innych w przerysowanej formie. Nic nie cieszy tak bardzo jak upadek, ba, jeżeli jest to upadek kogoś popularnego cieszy jeszcze bardziej. W dzisiejszych czasach wypada o wszystkim mówić źle i zauważać wady, obnażyć je i powiększyć do ogromnych rozmiarów. Nasza Lukrecja Borgia została ukarana przez wrogów swojego ojca, niewybrednym wizerunkiem, rozdrapywanym przez pięć wieków przez szukających sensacji  historyków. Przeglądając współczesne media dostrzegam, że niewybredna sensacja cieszy najbardziej.

niedziela

#28

Gdy w czerwcu dwa lata temu ujrzałem rudego kociaka dziecko szylkretowej kotki mojej przyjaciółki Je, pokochałem go od razu i po dwóch miesiącach wylegiwał się na mojej kanapie, dołączając do mojego wielkiego zwierzyńca. Nigdy nie wychwalałem go, nigdy nie zabłysnął jakimś szczególnym urokiem, co chwilę na coś choruje, je tylko z ręki, nie znosi się przytulać, a jego pozadomowe wojaże kończą się, ściąganiem go z drzewa przez dwa wozy strażackiej i zatrzymaniu ruchu ulicznego na półtora godziny(nie wspomnę o artykule w gazecie, który ozdobiony jest moimi imieniem i nazwiskiem, cóż za upokorzenie). Jednak ten niemądry kot, stał się moim niezastąpionym towarzyszem i łóżkowym partnerem(bez skojarzeń).

Mam do niego wielki sentyment , ponieważ przypomina bezimiennego kota z filmu "Śniadanie u Tiffaniego"(ten książkowy był stary i nie miał jednego oka). W rolę tego kota wcielił się Orangey, choć na planie zastępowały go inne koty. Po roli w "Śniadaniu", grał jeszcze w jednym z seriali amerykańskich, a jego twórczość została nagrodzona zwierzęcym odpowiednikiem Oscarów.

Holly mówiła o nim:„Jestem jak ten kot, bezimienny włóczęga. Do nikogo nie należymy i nikt nie należy do nas. Nie należymy nawet do siebie nawzajem”. Zacząłem się zastanawiać ile nas łączy z owym Bezimiennym Włóczęgą. Jeżeli rzucimy okiem, możemy dojść do zgubnego uczucia, że nie należymy tylko do siebie. Kiedyś tam, opiekowali się nami nasi rodzice, musieliśmy robić co chcieli, z nauczycielami było podobnie, przeżyliśmy kilka związków, w przyszłości ożenimy się, czy też wyjdziemy za mąż, by w końcu zostać dumnymi rodzicami i nasze życie należeć będzie do dzieci. Jak często zapominamy, żeby robić to na co mamy ochotę, nikt nigdy nie będzie ważniejszy dla nas, od nas samych. To nie egoizm. Każdy z nas jest włóczęgą, który próbuję się przystosować do tego w jakich warunkach się znalazł, zapominając o centrum naszego życia, czyli nas.

Próbują nam przylepić jakieś łatki. Od urodzenia dostajemy zobowiązujące na całe życie imię, później jesteśmy grubasami, okularnicami, żyrafami, by dojść do późniejszych szkół gdzie przydomki stają się jeszcze mniej grzeczne. Dlaczego tak przejmujemy się cudzymi łatkami, gdy tylko my sami wiemy jacy jesteśmy, na co nas stać i czego w życiu chcemy.


czwartek

#27


Dostaję często wiele pytań o początki Dictator of good taste i o to skąd mam tyle likeów. Moja recepta jest dość oczywista. Od półtora roku poświęcam mu co najmniej dwie godziny dziennie, to kawał z mojego życiorysu, ale jest to satysfakcjonujące.
Na początku Dictator nie nazywał się wcale Dictatatorem, lecz Poison Dart. Zainspirowałem się inny funpage’m, który wówczas miał dziewięć tysięcy like i był moim guru- I don’t want to realism. I want magic. Chciałem być bardzo podobny do niego, lecz Bóg mnie od tego uchronił i udało mi się udeptać swoją ścieżkę. Kiedy już nakreśliłem styl fanpage’a, musiałem się zdecydować jaka droga poprowadzi  mnie do tego, że będzie on w jakiejś mierze popularny.  Miałem wybór, albo bawić się w udostępnianie, czego z całego serca nie znoszę, lub uczynić go odróżniającym się od innych, kolokwialnie, sprzedając siebie. W jakimś tam momencie Waldorf stał się nierozerwalnie złączony z Dictatorem. D. miał właściciela, nie bezimienną personę, na którego spadała odpowiedzialność.
Nigdy nie zależało mi, żeby być lubianym, nie na tym to polega. Sam nie znoszę mdłych, przeuroczych osób, które giną mi w tłumie szarej masy.
Gdy Dictator zdobył tam parę like’ów, zbiegł się wokół mnie tłum początkujących fanpage’ów oczekujących protekcji. Już na pierwszy rzut oka widzę, że założycielami ich są osoby, które obserwują mój fanpage’a i ich strony wyglądają jak podobne kuzynki Dica z Florydy. Nie znoszę udostępniać i stawiam przykład swojej strony, na dowód, że jakimś tam wysiłkiem, można coś osiągnąć.
Przy mojej stronie spędziłem ładny kawałek życia i spotykały mnie śmieszne sytuację. Zdarzało mi się popełniać dość głupie gafy, poznać parę ciekawych osób. Ktoś nawet screenował mój niezbyt życzliwy komentarz, który trafił na stronę, której nazwy zapomniałem. Otrzymałem kilka miłych komplementów i kilka niezbyt miłych uwag, których genezą zapewne jest to, że nie gram na czyiś zasadach.
Kiedy osiągnąłem satysfakcjonującą mnie liczbę like, przez myśl przeszła mi emerytura. Duża ilość fanów, jest młodsza ode mnie, więc nie opuszczało mnie wrażenie, że lepiej przydałby się ktoś młodszy ode mnie, mnie takie zabawy już nie przystoją i ludzie chcą zapewne kogoś młodszego, chudszego. Ale nie rzucę chyba nigdy Dictatora, wyznaczył już nie tylko innym pewien sposób życia, ale i mi.
Tyle historii Dictator of good taste.

#26

Jedną z lepszych książek jak przeczytałem była "Pani Bovary" Gustawa Flauberta. Jest to opowieść o kobiecie, która prowadziła bardzo przyziemne, spokojne życie. Wychowała się na wsi, odebrała wykształcenie w klasztorze, wyszła za mąż za naiwnego lekarza. Mogłaby tak przeżyć swój żywot z zakochanym w niej mężem, otoczona gromadką dzieci i umrzeć jak miliony innych kobiet w ciepłej pościeli, przy bliskich, jako idealna pani domu, żona i matka. Towarzyszyła jej jednak pewna przypadłość, nazwana później na jej cześć bowaryzmem.

Emma Bovary miała zupełnie inne wyobrażenie życia jakie ją spotkało. Pragnęła wielkiej miłości, żyć jak światowa dama, w mężczyźnie upatrywała idealnego kochanka, przyjaciela identycznego o jakich czytała w swoich książkach. Wielkie rozczarowanie życiem, o którym mogłaby pomarzyć każda inna, gdyż nie każda kobieta żyję w dostatku, ma kochającego męża i zdrowe dziecko, pchało ją w ramiona kochanków, którzy tylko wykorzystywali jej naiwne podejście do życia. Miłość do luksusów i wzniosłych gestów doprowadziła ją do katastrofy finansowej. Mająca ogromne długi, porzucana przez swojej wielkie miłości i w obawie, że te fakty wyjdą na jaw przed jej mężem i całym światem, popełnia samobójstwo, dołączając do grona nieszczęśliwych kochanek z romansideł.

Może historia Emmy Bovary wydaje się płytka i nieciekawa, ale niesie za sobą pewną nauczkę, prawdę aktualną po dziś dzień. Wielu z nas towarzyszy stan nienasycenia życiem, kreujemy sobie wizję siebie, zupełnie nie przystosowaną do rzeczywistości. Partnerka/Partner spokojny i kochający nas, nie jest dla nas obiektem pożądania, szukamy czegoś więcej, czegoś wzniosłego i idealnego, czegoś co jest nierzeczywiste. Kieruję nami zakłamana prawda o świecie i ludziach. Przeważnie kobietą rzadko podoba się to jak żyją, co mają na sobie, stawiają sobie niedościgniony wzór, a podobno gdy go osiągną będą szczęśliwe. Podobno, ponieważ niedosyt zawsze będzie niedosytem.

Teraz jak na spowiedzi przyznam się, że mój stosunek do miłości mojego życia ma sobie wiele z bowaryzmu i potrzebowałem zbyt dużo czasu by to zrozumieć. Polecam nazwać rzeczy po imieniu, spojrzeć na niektóre osoby subiektywnie i wówczas ich uroda zmaleje w naszych oczach, zrozumiemy że są puste jak pudło, a cały nasz stosunek do nich był głupią farsą, zaangażowaniem z jednej strony. Nikt nie jest idealny.

Prywatnie smutno mi jest, że straciłem tak piękne złudzenie, które było chodzącym sfinksem. Teraz spostrzegłem, że miłość mojego życia jest nikim i zasługuję jedynie na pogardę. Na szczęście przewrotny los jedno nam odbiera i stawia na naszej drodze kogoś innego, o wiele ciekawszego, gdyż widzimy go oczami osoby doświadczonej i przekonani, że owa idealność jest niczym inny tylko fałszem.


wtorek

#25

 Odkryłem nieskończone korzyści z bycia chorym i przesiadywaniu w domu, nieskończoną możliwość poświęcania czasu na dobre filmy. Odkryłem dość ciekawy program w telewizji, oglądam dość rzadko telewizję, więc niestety dopiero teraz, który serwuje świetne film, przy czym wiele z nich to klasyki, z lat 30. 40. 50. i 60. Cuda cudawianki, od Grety Garbo po Grace Kelly.
Pierwszy raz widziałem "Na wschód od Edenu" z legendarną rolą Jamesa Deana. Główny bohater jest przeświadczony o tym, że jest zły, choć mimo tego desperacko stara się zdobyć miłość ojca. Przez swoje pychę i zazdrość, rani swojego dobrego brata Aarona, przez co ten ucieka, by ukryć żal, na front, czyli niemalże na pewną śmierć. Stąd ten biblijny tytuł, zły Kain zabija w gniewie dobrego brata Abla, przez co zostaje wygnany na wschód od Edenu.
Drugim filmem godnym polecenia, jest  „Capote”. Truman Copote, był jednym z najlepszych amerykańskich pisarzy, wielu z nas znany głównie ze „Śniadania u Tiffaniego” , jednak film skupia się na tworzeniu innego jego dzieła- „Z zimną krwią”.  Owa powieść dokumentalna przedstawia sprawę morderstwa czteroosobowej rodziny i prywatnych zeznaniach morderców. Przez cały czas tego filmu zastanawiałem się, czy tytuł książki „Z zimną krwią”, mówi tylko o morderstwie niewinnej rodziny, czy też o sposobie pisania książki. Truman, postać nieprzeciętnie empatyczna i przebiegła, wykorzystuję przerażenie bliskich śmierci oprawców, zdobywa ich zaufanie, mami ich, że ta książka oczyści ich, usprawiedliwi, stara się o apelacje więźniów, tylko by mieć więcej czasu dla pisania, a gdy wyrok się odwleka cierpi, ponieważ nie może ukończyć powieści. Pisarzem kieruję przez większość akcji filmu czysty egoizm, chęci stworzenia niezwykłego dzieła, nie tylko  na dramacie zamordowanych, lecz na przerażeniu w obliczu śmierci więźniów.
Z czystym sumieniem mogę zachęcić do obejrzenia tych filmów.
Dziś miałem rano obejrzeć „Wyższe sfery” z Grace Kelly, film zapowiadający się dość lekko i przyjemnie, lecz musiałem stawić się na kwalifikację wojskową i przydzielenie kategorii wojskowej. Co najśmieszniejsze, po minucie,  gdy komisja powiedziała, że mam ładne imię, pozostałem bez bielizny. Na szczęście to był koniec komplementów.

Dostałem kategorię A. Dobrze zmywam naczynia i choć dzieci mnie nie lubią, będę świetnym kandydatem na męża. 

poniedziałek

#24

Dwa dni temu obchodziłem urodziny, przy czym pochorowałem się tak bardzo, że do dziś wierzę, że spotkało mnie jakieś nieznośne choróbsko jak malaria, dżuma, a ciśnie się nawet aids. Co rok mój telefon obrywał się od telefonów, smsów, w tym jednak milczał.
Zacząłem się zastanawiać dlaczego i przed oczami stanął mi obraz mnie, kiedy w ciągu ostatniego roku powoli i sukcesywnie usuwałem ze swojego życia kolejne osoby. Jest wiele rodzajów ludzi, których nie lubię, jednak zmuszony byłem z nimi przebywać, przez co wzbudziły mój sentyment, do tego stopnia, że zostawali moimi bliskimi znajomymi. Jednak jestem osobą, która nie umie przytaknąć na pewien sposób życia, przez co tworzyła się we mnie niemalże dantejska walka, tak w środku, tak w Nikodemie, między sentymentem a poszanowaniem dla samego siebie. Zdobyłem się na powiedzenie stop przypadkowym znajomościom. Będąc uwolniony, miałem ochotę powiedzieć parę dosadnych słów jak: "na chlanie to masz, ale żeby pozbyć się wodorostów z głowy to już nie", albo "leginsy to nie spodnie", jednak opanowałem się i w angielskim stylu opuściłem czarodziejski pokój zwany przypadkową przyjaźniom.
Jednak samotny nie jestem. Mimo mojej choroby odwiedziła mnie Je z siostrą i Bartkiem, który jest wszędzie. Było miło, sympatycznie, pomimo tego, że mam skośny dach w pokoju i każdy z gości pozostawia na nim ślad głową. Gdzieś tam, kilkanaście kilometrów stąd inna moja przyjaciółka Małgorzata Róża, która chrapie tak bardzo, że muszę ściągać w nocy firany, w obawie by ich nie wciągnęła, życzyła mi wszystkiego najlepszego i przekonany, jestem, że życzy mi tego całe życie, podobnie jak Iwona czy Aleksandra, których również z przyczyn geograficznych czy zdrowotnych, nie mogły zjawić się u mnie.
Przy tej chwilowej samotności, którą poczułem polecam przyjrzenie się niektórym przyjaźniom. Na niektóre relacje należy przyjrzeć się dość chłodno, by ocenić ile zyskujemy, a ile tracimy, nie materialnie, lecz duchowo. W niektórymi czujemy się bardziej samotni, jak bez nich, a niektóre znajomości, są jedynie przyzwyczajeniem, a przyzwyczajenia z natury nie wnoszą nic dobrego i ciekawego. Poza tym "mniej znaczy więcej".

środa

#23

Zawsze dość dużą sympatią darzyłem środę popielcową, urodziłem się w popielec i środa popielcowa ma dla mnie wielkie znaczenie. Oczywiście nie tak duże, aby wybrać się do kościoła, ale obejrzałem transmisję z ostatniej papieskiej mszy, nie jako gorliwy katolik, którym nigdy być nie umiałem, ale jako wolny słuchacz.
Nasunęła mi się po tym refleksja jak wielu z nas brakuję pokory, choć sam się na tym łapię i próbuję to wytępić. Brak pokory panuje w polityce, gdy jawnie nabija się z Anny Grodzkiej. Tak wszyscy wiemy, że coś jest z nią nie tak, że jest inna od nas, ale mało kto zajął się tym co ma do przekazania, gdy większa uwaga skupia się na tym co ma w majtkach. Nie wiem od kiedy intelekt mierzy się po powierzchowności, chyba coś przespałem. Podczas, gdy Grodzka wywołuję salwy śmiechu, w innych sejmowych gabinetach szerzy się jawną dyskryminację, a nawet niektóre poglądy podchodzą pod faszystowskie. Dlaczego oburza wielu, nieszczęście z jakim urodziła się ta kobieta, a machamy ręką gdy Korwin-Mikke piszę o paraolimpiadach "Ze sportem nie ma to jednak wiele wspólnego – równie dobrze można by organizować zawody w szachy dla debili lub turnieje brydżowe dla ludzi z zespołem Downa ", broni mężczyzny który poderżnął gardło kobiecie, a o Grodzkiej wyraża się jako "Podczłowieku", kolego to nie trzydziesty dziewiąty. Podobnie brakuję pokory polskim mediom. Dla każdego mają gotową łatkę, nie umieją trzymać buzi na kolokwialną kłódkę, przy ludzkim nieszczęściu, wychodzi przez to zasada, że artykuł który najbardziej poniży kogoś, rozdmucha jakąś sprawę, będzie najbardziej zyskowny. Osobiście czekam gdy moja kochana wp, połączy odejście papieża z katastrofą z Smoleńsku, odejmie od siebie jakieś daty, wyjdzie im liczba 13, tudzież 69, która wyznaczy nam wszystkim niezaprzeczalny koniec świata.
Zepsucie jednak rodzi się jednak wśród nas, wielu zdarzyło się uznać kogoś za niewartego, gorszego od siebie. Gdy ktoś uważa kogoś innego od głupszego od siebie, mam zwyczaj mówić o tym, że na świecie jest ktoś mądrzejszy od niego, który mógłby powiedzieć to samo. Karmimy się ludzkimi pomyłkami, wiadomość o czyimś niepowodzeniu jest większą rewelacją od czyjegoś sukcesu. Papież w swojej ostatniej homilii powiedział, że nie należy rozdzielać szat, w obliczu czyjegoś nieszczęścia, lecz zajrzeć w serce, spojrzeć na drugiego człowieka z wyrozumiałością, nie z gotową łatką i osądem.

wtorek

#22

Wczoraj każdy mógł przeczytać, czy też usłyszeć o rezygnacji papieża Benedykta XVI. Natychmiastowo wokół tego wybuchła burza medialna, portale społeczne prześcigają się w artykułach, duża część programów telewizyjnych skupia się na tym temacie, a i w radiu, które słucham często przy śniadaniu, jest to głównym tematem. Od jakiegoś czasu żyję na bakier z kościołem, lecz tylko z przyczyn lokalnych, jednak sam osobę papieża bardzo cenię i nie tylko z przyczyn proniemieckich sympatii, za które na każdym kroku obrywam. Benedykt XVI jest człowiekiem przede wszystkim bardzo wykształconym, a przy tym pokorny i ofiarny. Już jako kardynał chciał przejść na emeryturę i tylko przez namowę Jana Pawła II, pozostał na swoim stanowisku. Podobnie było z objęciem papiestwa. Był on „człowiekiem” papieża, ufał mu, darzył go szacunkiem i można domniemać, że Jan Paweł II w duszy życzył sobie, że to właśnie on obejmie po nim tron papieski. Jeżeli ktoś nie darzy Benedykta sympatią, należy mu się szacunek ze względu na Jana Pawła II, który wśród większości z nas ma wielki autorytet. Pewien teolog podczas audycji radiowej zarzucił mu odpowiedzialność za liczne molestowania dzieci przez księży. Jednak zastanówmy się na chłopski rozum, kościół jest ogromną machiną, cała odpowiedzialność nie może spocząć na ramionach jednej osoby, każdy ma swoje sumienie, nikt za nas nie odpowie za nasze grzechy. Pozostaje mi tylko osobiście, życzyć mu spokojnej emerytury(nie jest on jedyną osobą, która abdykowała, kilka tygodni przed nim zrobiła to królowa Holandii, którą darze również sympatią i życzę jej tego samego) i podziwiać wielką pokorę, którą ukazał rezygnując z jednego z największych zaszczytów tego świata przy racjonalnej ocenie swoich sił i możliwości. Jak i za Jana Pawła II, tak i za Benedykta XVI, mianowano kardynałami osoby konserwatywne, jednak po przeczytaniu opinii Vincenza Paglia, który mówił, że małżeństwem nazwać można jedynie związek kobiety i mężczyzny, przy czym osoby homoseksualne są równie dziećmi bożymi jak my, są darem i muszą być kochani, zapala mi się malutkie światełko nadziei, że kościół w przyszłych latach, mimo że nigdy nie będzie liberalny, będzie kierował się sercem i wyrozumiałością, a nie suchą nauką stworzoną na różnych synodach, soborach, różnorakich interpretacjach miłości.